Kamerdyner ***

Jan Pelczar | Utworzono: 18.09.2018, 10:47 | Zmodyfikowano: 18.09.2018, 10:47
A|A|A

 Saga z historią Kaszub w tle. Epicki oddech działa w niej lepiej od melodramatu z centralnej części fabuły. 

„Kamerdyner” otworzył 43. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni i idealnie się wpasował. Dyrektor gdyńskiego festiwalu Leszek Kopeć mówi przecież, że ta impreza ma „prezentować filmy wartościowe, ale takie, które nie przysporzą kłopotów w percepcji przeciętnemu widzowi”, że „awangardowe pomysły nie mogą górować nad mainstreamem”. W „Kamerdynerze” istotnie nie górują. Filip Bajon wyreżyserował sagę wedle prawideł: w pierwszej scenie mamy poród, w ostatniej ludzie umierają. 

Oglądamy pierwsze 45 lat XX wieku i 45 lat życia tytułowego Kamerdynera – Mateusza Krolla. Fabularnie to dla jednych będzie „Korona Krollów”, a dla innych „Pan Mateusz”. Ktoś ponarzeka na telenowelowy scenariusz, ktoś zachwyci się rozmachem obrazu, scenografii i kostiumów. Za sumiastymi wąsami z epoki odnajdziemy znane twarze aktorów. Ojcem chrzestnym głównego bohatera jest lokalny lider, Kaszub z krwi i kości, walczący o swoich i dla swoich. W roli Miotkego charyzmatyczny jak zwykle Janusz Gajos. Na emocje działa też antypatyczna rola Adama Woronowicza, który wcielił się w postać hrabiego –  prawdziwego, co jest tajemnicą poliszynela, ojca tytułowej postaci. Filmowy romans, którego perypetie śledzimy na tle historycznych przemian, to miłość Matiego do siostry - Marity. Wątek z Sebastianem Fabijańskim i Marianną Zydek podobał mi się najmniej, a że stanowi on najważniejszą, centralną część filmu, zatem wielbicielem „Kamerdynera” nie zostałem. Doceniam natomiast i realizacyjny rozmach i kilka pomysłów, by przynajmniej część historii opowiedzieć obrazem, nie słowami. I mam tu na myśli nie ubóstwiane najwyraźniej przez reżysera konie w galopie, a, stylizowane na inny rodzaj malarstwa, sceny z czasów II Wojny Światowej. 

 

„Kamerdynerowi”, którego ogólnopolska premiera już w piątek, wróżę frekwencyjny sukces. Nie tylko telewidzom, ale i kinomanom ma prawo się spodobać porządnie zrealizowana saga o dworze nad rozlewiskiem trudnej kaszubskiej historii. A, że przy okazji zaczyna się ją odkrywać, opowiadać o niej, pogłębiać jej rozumienie – tym lepiej. „Kamerdyner” służy dobrej sprawie. 

REKLAMA

To może Cię zainteresować