Winni *****

Jan Pelczar | Utworzono: 08.11.2018, 16:47 | Zmodyfikowano: 08.11.2018, 16:47
A|A|A

zdj. mat.prasowe

Nie trzeba nowoczesnych technologii, by zindywidualizować przekaz. Wystarczy stary dobry teatr wyobraźni, jakim jest słuchowisko radiowe. Złośliwi lub niezadowoleni będą pewnie w debiutancką fabułę Gustava Mollera rzucać takimi porównaniami pejoratywnie, tak jak czasem negatywnie oskarżamy jakieś filmy o nadmierną teatralność. W przypadku „Winnych” porównanie ze słuchowiskiem dotyka jednak sedna sukcesu koncepcji duńskiego kandydata do Oscara, filmu nagrodzonego przez publiczność na Sundance i w Rotterdamie. Znaleziona na You Tubie rozmowa porwanej kobiety z dyspozytorem numeru alarmowego stała się dla niego inspiracją do opowiedzenia historii od strony funkcjonariuszy. Zaczynamy od wciągającej relacji, w której zagrożona ofiara musi porozumiewać się kodem, by uniknąć zdemaskowania. Po chwili zdajemy sobie sprawę z ograniczeń, które nie pozwalają dyspozytorowi rozwiązać sytuacji. Zaczynamy sympatyzować z obiema stronami rozmowy. Twórcy dają nam jednak do zrozumienia, że Asgar, zagrany przez charyzmatycznego Jacoba Cedergrena, nie jest kryształowym policjantem. Do dyspozytorni trafił za karę, czeka na decyzję w sprawie swojego ostatniego użycia broni. Czy da sobie radę w sytuacji, w której nie będzie mógł już jej użyć? A jak dają sobie radę inni?

W filmie Mollera tłem do pełnego zwrotów akcji thrillera jest kwestia kosztów społecznych. Potrzebujemy służb i ratowników, ale czy dajemy sobie radę z naprawą psychicznych kosztów, jakie ponoszą wykonawcy takiego rodzaju pracy? I jak szybko wydajemy radykalny sąd, przekonani, że wszystko jest jasne i wiadome, nieświadomi, że reprodukujemy niepełny obraz? Pytania zadane przez twórców „Winnych” przychodzą w samą porę, w świecie coraz większych napięć, podziałów, informacyjnego natłoku, fałszywych lub niepełnych wiadomości.

Dziennikarze, a za nimi dystrybutorzy, chętnie porównują debiut Mollera z filmem „Locke” – innym thrillerem jednego rozmówcy telefonicznego. Tom Hardy jechał tam samochodem i łączył się po kolei z ważnymi dla siebie osobami, znajdując się coraz bardziej w potrzasku swoich relacji zawodowych i życiowych. Przewaga duńskiego filmu polega na większej sugestywności. Jacob Cedergren nie rusza się z pomieszczeń dyspozytorni, działa pozornie nie w swojej sprawie, ale również czekają go istotne życiowe decyzje. Widz tymczasem ma wrażenie, że faktycznie przemieszcza się po całej Danii śladem kolejnych połączeń telefonicznych. Po wyjściu z kina można usłyszeć rozmowy o kolorze samochodu porywacza i kłótnie, czy porwana była blondynką, czy brunetką. To jedna połowa sukcesu Mollera i jego ekipy. Drugą jest moment, gdy widzowie zaczynają sobie stawiać kolejne pytania. 

 

REKLAMA

To może Cię zainteresować