Jak masz kasę, będą o tobie pamiętać

Beata Maciejewska | Utworzono: 28.02.2014, 15:37 | Zmodyfikowano: 03.03.2014, 13:15
A|A|A

fot. archiwum radioram.pl

Przynajmniej we Wrocławiu.

We wrocławskiej katedrze stoi wspaniały, marmurowy nagrobek biskupa Weisskopfa. Ma ponad czterysta lat i po ostatniej renowacji jest atrakcją Ostrowa Tumskiego. Każdy zwiedzający cmoka na widok tych wspaniałości, godnych papieża. A  Weisskopf był tylko biskupem pomocniczym, i to z podejrzanym życiorysem. Został opatem klasztoru Augustianów na Piasku, ale nie zapisał się dobrze w pamięci współbraci, bo miał podobno na sumieniu nadużycia finansowe. Doczekał się nawet tytułu biskupa, ale tylko pomocniczego. I zrezygnował z tej funkcji w 1602 roku, trzy lata przed śmiercią, być może m.in. z powodu zarzutów defraudacyjnych, jakie na nim ciążyły. Nic to, wiedział jak zadbać o PR i przyćmić ordynariusza. 

Nie ma drugiej osoby, która by w ówczesnym Wrocławiu z taką konsekwencją zabiegała o sławę własnego imienia. Jako opat wystawił sobie wspaniały nagrobek w kościele pw. NMP na Piasku, a jako biskup jeszcze wspanialszy w katedrze. Na dodatek wystawił go koło prezbiterium, więc wszyscy, którzy wchodzili do katedry oglądali najpierw chwałę biskupa. Nawet świątobliwym duchownym trudno było to zdzierżyć. Nagrobek koło prezbiterium był taką demonstracją jak "fura, skóra i komóra", więc kiedy Weisskopf ustąpił z funkcji sufragana, kanonicy przestawili nagrobek do nawy północnej, żeby mniej kuł w oczy. Co powiodło się tylko połowicznie, bo wszyscy turyści ciągną fotografować nagrobek.   
Jak widać pieniądze mają swoją moc, budują niezasłużoną sławę i zmieniają miasto. Wystarczy przejść się na Wzgórze Partyzantów, przed wojną Liebichshöhe czyli wzgórze Liebichów. Adolf Liebich pieniądze zarobił na handlu. W 1828 roku założył wraz z Gustawem firmę handlową Gebrüder Liebich. Adolf był tym młodszym (miał 28 lat), ale bystrzejszym w interesach. Gustaw błądził w oparach poezji. Siedzibę firmy mieli w kamienicy Pod Złotym Jabłkiem (Ofiar Oświęcimskich 4), fortunę zbili na handlu zbożem, ale umieli też zobaczyć nowe źródło bogactwa: cukier.

To właśnie na Dolnym Śląsku, w Konarach pod Wrocławiem, zaczęła się światowa kariera buraka cukrowego. Wprawdzie pionier buraczanego biznesu Franz Achard pieniędzy na cukrze nie zrobił (jego prymitywna cukrownia spłonęła w 1807 roku), ale następcy wiedzieli, jak zakosztować słodkiego życia. Liebichowie do tego ekskluzywnego grona należeli, w 1835 roku wybudowali w Klecinie jedną z pierwszych cukrowni na Śląsku. Pieniądze popłynęły szeroką strugą, Liebichowie mieli czas i środki, żeby się udzielać jako obywatele w kulturalnych i charytatywnych towarzystwach.

W 1857 roku Gustaw umarł, pięć lat później Adolf sprzedał Klecinę Schoellerom i przystąpił do swojej najgłośniejszej inwestycji: zamiany Bastionu Sakwowego w prywatny pomnik brata. Miejsce niesłychanie prestiżowe, Wrocław jest płaski jak stół, tylko z bastionów można było nacieszyć oczy malowniczymi widokami dużych połaci miasta, pól uprawnych, zamków, Ślęży, a nawet Śnieżki. Czysty romantyzm, zwabiający tłumy. Adolf Liebich obiecał, że romantyzmu będzie jeszcze więcej, a tłumy liczniejsze.

W 1866 roku topowy architekt Karl Schmidt zrobił mu projekt zabudowy wzgórza, w 1867 roku inwestycja była skończona. Wrocławian zachwycił okazały klasycystyczny belweder z wieżą widokową w kształcie glorietty o wysokości 32 metrów, zwieńczoną posągiem Wictorii, z kolumnadą i fontanną oraz efektownymi schodami.

Liebich wykonał całą przebudowę za własne pieniądze (wyłożył 71 tys. talarów, budżet miejski wynosił ok. 30 tys.) i zrzekł się na rzecz gminy pieniędzy z wynajmu pomieszczeń, za co dostał tytuł honorowego obywatela Wrocławia oraz nową nazwę wzgórza: Liebichshöhe.

Wygląda na to, że interes zadowolił obie strony i tym razem protestów nie było. Liebich dostał pomnik w centrum miasta i podkreślił status własnej rodziny. Miasto otrzymało modne miejsce spotkań, centrum rekreacji (przejażdżki gondolami po fosie, zimowe jazdy na łyżwach) i uznało, że Liebichshöhe symbolizuje prestiż Wrocławia. Ludzie przychodzili tu na piwo, kawę, posłuchać koncertów, napić się mleczka koziego albo owczego, popatrzeć z góry na innych.

Owszem, świetność wzgórza po wojnie mocno podupadła, ale ta piękna ruina tak mocno uwiera mieszkańców i magistrat, że prędzej czy później porządek zostanie tu zrobiony. Nikt pomnika Liebichów nie rozbierze, pamięć o cukrowych biznesmenach zostanie.

Beata Maciejewska, Gazeta Wyborcza

REKLAMA