Mari Boine po raz drugi w udanych remiksach
Mari Boine Persen przyszła na świat w północno-norweskiej prowincji Finnmark. Była nauczycielką, zanim w 1985 roku zajęła się profesjonalnie muzyką. Sukces przyszedł nieco później , po wydaniu dla wytwórni Petera Gabriela albumu „Gula Gula”. Był rok 1989. Mari zaskoczyła wszystkich swym oryginalnym głosem i tematyką śpiewanych pieśni. Lud Saami, z którego się wywodzi, siłą został przed wielu laty wcielony do Norwegii.
Interesujące, że Samowie (Saami lub Sámi), Lapończycy, to lud zamieszkujący Laponię – krainę historyczno-geograficzną w Europie Północnej, obecnie w granicach: Norwegii, Finlandii, Rosji oraz Szwecji. Lapończycy to pierwotna ludność całej Skandynawii. Dla samych Samów nazwa Lapończycy ma wydźwięk obelżywy i wiąże się z trwającymi aż do czasów współczesnych działaniami rządów krajów, w których zamieszkują, mających na celu ich wynarodowienie i akulturację. W Norwegii zamieszkuje najwięcej, bo 60-100 tys. Samów.
Nic też dziwnego, że wiele osób odnalazło nagle w muzyce Boine własną tożsamość i możliwość manifestowania swej odrębności. Świat także pokochał ją za muzykę, jaką wyśpiewała na albumie „Visible World” Jana Garbarka z 1996 roku . W Polsce zyskała popularność przed dwoma laty dzięki krążkowi „Idjagiedas”, który trafił do dystrybucji i zachwycił słuchaczy oryginalnością brzmienia. Rok później artystka zawitała do kraju nad Wisłą, by 12 września wytąpić na koncercie w ramach IV Warszawskiego Festiwalu Skrzyżowanie Kultur. Wydarzeniu patronowała ambasada Norwegii.
Muzyka tej artystki wiąże się z tradycją, korzeniami, czymś prawdziwym. Lud Saami bowiem nadal wykonuje tradycyjne zajęcia: myślistwo (Samowie leśni), rybołówstwo (Samowie nadbrzeżni) czy hodowlę reniferów (Samowie górscy). Silne procesy asymilacyjne wymusiły na większości przyjęcie osiadłego trybu życia, choć przez długi okres granice poszczególnych krajów nie miały dla koczowniczych Samów większego znaczenia. Wśród Samów ciągle żywy jest folklor, m.in. oryginalny strój ludowy, rytmiczna forma śpiewu – tzw. joikowanie (na której wzoruje się Boine ) oraz zdobnictwo w rogu, kości i drewnie. Ciągle obecne są elementy szamańskich praktyk i animistycznych wierzeń.
Niezwykłe „dźwięki północy” i niespotykana barwa głosu Mari Boine już w 2001 roku była inspiracją dla innych artystów i pretekstem do stworzenia dziesięciu utworów, będących remiksami oryginalnej muzyki prezentowanej przez naszą bohaterkę. Tak powstał album „Remixed” cieszący się uznaniem krytyków, jak również wielokrotnie pojawiający się w Radiu RAM wieczorową porą. Myślę, że słuchacze doskonale znają te dźwięki.
Tym większa to dla nich frajda, gdy odkryją, że do pomysłu remiksów powrócono także w tym roku, wydając na rynku fonograficznym cudeńko pod nazwą „It Ain’t Necessarily Evil”- Mari Boine remixed Vol II. Zmieściło się na nim dziewięć utworów. Rozpoczyna temat „Elle” z filmu „The Kautokeino Rebellion” w ciekawej dźwiękowej obróbce artystów Mungolian Jet Set. Następnie otrzymujemy tajemniczą melodię „Gos bat munno cinat leat” w mistrzowskiej interpretacji Syntaxa Erika. Kolejny remix po prostu mnie obezwładnił. Mowa o dziele Kohiba i jego wersji „Davvi bavttiin”. Utwór ten rozpoczyna się jakby wyliczanką wyśpiewywaną przez małą dziewczynkę. Melodię zestawiono jednak z brzmieniem męskiego chóru, co dało piorunujący efekt. I ten puls! I te efekty perkusyjne! Tego trzeba posłuchać!
W utworze „Boadan nuppi bealde” znanej z krążka „Eight Seasons” brakuje mi odrobinę saksofonu Garbarka, lecz całość brzmi intrygująco dzięki wpleceniu transowej gitary. Remiks Henrika Schwarza przynosi ambiebtowy rytm kompozycji „Vuoi Vuoi Mu” . Mniej ciekawie wypada tytułowe nagranie albumu ponownie w aranżacji Mungolian Jet Set. Ale drobne rozczarowanie w pełni rekompensuje niemal dance-owy „Suoivva”. Głos Mari brzmi hipnotyzująco, poddajemy się każdemu taktowi, każdej niemal nucie i dajemy się ponieść tej muzyce. Na zakończenie albumu wysłuchujemy kolejny raz tematu „Elle” tym razem już w wersji oryginalnej. Jest to swoista klamra wieńcząca dzieło.
To bardzo dobre wydawnictwo. Pomysłowe i tajemnicze. Intrygujące. Ponadczasowe. Dawno nic mnie tak nie urzekło. Mari Boine powiedziała kiedyś w jednym z wywiadów takie zdanie: "…w północnej części świata mogłam chodzić swoimi ścieżkami, mogłam zanurzyć się z radością we własnym, tylko naszym języku…" Czuć to w tej muzyce. Kto nie wierzy, niech sprawdzi. A wówczas odkryje magiczny świat dźwięków północy. Ten zaś wciągnie go bez reszty.
It Ain’t Necessarily Evil- Mari Boine Remixed vol II
Emarcy/ Universal Music 2008