Chcesz być inżynierem? Płać i płacz!
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Spixey/Flickr)
Drogie, coraz droższe - studenci zaoczni Politechniki Wrocławskiej skarżą się na kolejną podwyżkę czesnego. Około dwóch i pół tysiąca osób będzie musiało do nowego roku akademickiego zapłacić po kilkaset złotych więcej za semestr. Uczelnia właśnie rozsyła zawiadomienia w tej sprawie.
- Nie sądziłem, że w przeciągu trzech lat cena moich studiów wzrośnie prawie o 1000 zł - mówi nam jeden ze studentów wydziału mechanicznego.
- Aneksy to na tej uczelni nic nowego - dodaje absolwent politechniki i pokazuje dokumenty z ostatnich 4 lat. - Gdy zaczynałem opłaty wynosiły 1,6 tys zł, dziś to jest 2,4 tys zł za semestr. Łatwo obliczyć, że podwyżki sięgnęły 30 proc. Przed studiami nie dostaliśmy takiej informacji - że opłaty mogą wzrosnąć aż o tyle. A szkoda, być może miałoby to wpływ na decyzję o rozpoczęciu nauki - mówi.
Agnieszka Niczewska, rzeczniczka politechniki tłumaczy, że studenci nie powinni być zaskoczeni, bo możliwość podniesienia opłat za naukę jest zapisana w umowie. I też pokazuje dokumenty: - To jest umowa, jaką każdy student studiów niestacjonarnych podpisuje z uczelnią. Bardzo wyraźnie jest napisane, że wysokość pobieranej opłaty ustala co roku rektor politechniki i że nie ulega ona zmianie w trakcie roku akademickiego, co nie znaczy, że z roku na rok te koszty nie są przeliczane.
Umowę pokazaliśmy radcy prawnemu. Mecenas Tomasz Gaweł ma do niej wiele zastrzeżeń. Uważa, że opłaty powinno być ustalane raz na całe studia, a podpisywanie aneksów jest dobrowolne: - Jeżeli druga strona się na to nie godzi, nie musi tego robić. Nie wolno podnosić w trakcie trwania studiów opłaty.
Agnieszka Niczewska zastrzega, że zmiana wysokości czesnego wynika z wyliczeń kosztów ponoszonych przez uczelnię. - Nie bierzemy tej opłaty z sufitu. Wysokość opłat nie może przekraczać kosztów, jakie ponosi uczelnia. Na studiach stacjonarnych nie możemy zarabiać. Nie jesteśmy bankiem, nie jesteśmy firmą produkcyjną, obowiązują nas przepisy rozlicznych ustaw. Naszym celem nie jest zarabianie, tylko wykształcenie inżyniera - przekonuje Niczewska.
Studenci czują się stawiani pod ścianą. - Zapłacę, nawet gdyby podwyżki byłyby horrendalnie wysokie - przyznaje zrezygnowany żak.
A Niczewska podkreśla, że nie podpisanie aneksu jest równoznaczne z rezygnacją ze studiów: - Niestety, to jest sytuacja bez wyjścia. Gdy student nie podpisze aneksu, nie może rozpocząć nauki na następnym semestrze.
Radca prawny podpowiada, by odwołać się, lub oddać sprawę do sądu. Tylko nawet jeżeli student wygra w sądzie, to czy wygra także później podczas egzaminu?
Przeczytaj cały komentarz Tomasza Gawła:
Ustawa o szkolnictwie wyższym dokładnie ustala, że relacje dotyczące opłat muszą być uregulowane w umowie o świadczeniu usług edukacyjnych. Normalnym zwyczajem jest podpisywanie takich umów, i właściwie wszystkie uczelnie to robią, zarówno publiczne, jak i niepubliczne. Na tej podstawie studenci uiszczają czesne i inne opłaty, a uczelnia nie może podwyższać im tych opłat, chyba że mamy do czynienia z przypadkami ściśle określonymi w regulaminie lub tejże umowie. Lista klauzul abuzywnych - czyli klauzul zabronionych w obrocie z konsumentami, a student jest traktowany jako konsument - dotyczących szkolnictwa wyższego i opłat za studia jest dość bogata. Jest tam kilka, a może nawet kilkanaście klauzul, które mówią, że nie wolno zmieniać w trakcie trwania toku studiów opłat za nie. Nie wolno ich podnosić, nie wolno modyfikować, chyba że druga strona się na to zgodzi, ale taka jest zgoda całkowicie dobrowolna. Nie podpisanie przez studenta takiego aneksu nie może być podstawą do skreślenia ze studiów, ponieważ umowa dalej będzie obowiązywać. Umowa na podstawie, której uczelnia zobowiązała się taką osobę wykształcić na danym stopniu studiów. Uczelnia ma obowiązek stosować się do umowy, którą podpisała.
Posłuchaj całego materiału: