Dwunasta Muzyczna Strefa Radia RAM za nami (Zobacz)
Jarle Bernhoft
Kilka minut po godz. 18.00 na scenie pojawił się zapowiadany na antenie Radia RAM od killku tygodni norweski multiinstrumentalista i wokalista Jarle Bernhoft. Miał ze sobą gitarę basową i akustyczną, a także pianino elektryczne, które w zestawieniu z jego głosem i poczuciem rytmu dało efekt piorunujący. Usłyszeliśmy piosenki z debiutanckiego albumu „Ceramik City Chronicles", będącego swoistą opowieścią o mieście Oslo i tęsknocie za domem.
Nie da się opisać słowami, jakie emocje towarzyszą słuchaczowi podczas uczestniczenia w tym misternie przygotowanym wokalno- instrumentalnym show, którego byliśmy świadkami. „Fly Away", „Streetlights", czy „So Many Faces" zabrzmiały jeszcze lepiej, niż w warunkach studyjnych nagrane na płytę z towarzyszeniem innych muzyków. Na scenie Jarle Bernhoft otoczony urządzeniami rejestrującymi dźwięk, radził sobie świetnie, sam dogrywając kilkutaktowe partie poszczególnych instrumentów, dzięki czemu słuchacz pod koniec niemal każdego utworu miał wrażenie, jakby był otoczony grupą muzyków.
Charyzma i niebywały talent wokalny i aktroski sprawiły, że publiczność niemal od razu została wciągnięta w Jego magiczny świat. Napiszę to bez specjalnego zażenowania: Ten człowiek jest chodzącym geniuszem muzycznym, który słyszy fantastycznie dźwiękową przestrzeń i za kilka lat będzie o nim bardzo głośno na całym świecie. Głęboko w to wierzę.
Potrafił śpiewać czystym, perfekcyjnym falsetem, by za chwilę przejść do głębokiego basu. Przed „Streetlights" uraczył słuchaczy opowieścią o spotkanej na ulicy prostytutce, podrabiając fenomenalnie jej głos. Zachwycił interpretacją „Sunday". Zawarł w niej historię rozstania z dziewczyną, o której wciąż myśli, choć ona nigdy nie powiedziała mu, dlaczego odeszła.
Przy całym swoim wykonawczym kunszcie Jarle Bernhoft pozostaje skromnym, niesamowicie inteligentnym człowiekiem, ale tacy są po prostu tylko wielcy artyści. Doskonale opanował technikę gry na gitarze akustycznej i wyczarowywał nam solówki, jakie nie mieszczą się w normalnych klasyfikacjach i zestawieniach. On był tego wieczoru muzyką i dał się jej bezgranicznie ponieść wraz ze słuchaczami. Dowodem był bis do rytmu oklasków z wokalnym popisem, który mógłby trwać w niesończoność.
Po krótkiej przerwie wystapiła dobrze znana z piątkowych audycji w Radiu RAM, a także z duetu „Sistars", Pinnawela, czyli Paulina Przybysz. Wraz z muzykami i małym chórkiem żeńskim zaprezentowała utwory z płyty „Soulahili" okraszone także polskimi akcentami lirycznymi, jak choćby fantastyczne wykonanie piosenki „Przeczucie", która po raz pierwszy zabrzmiała w pełni na żywo właśnie na Strefie. Usłyszeliśmy też zatem świetne „Several Times", „James Dean", „You Can Dance", czy opowieść o ciągłej potrzebie uwodzenia („Seducer").
Paulina od lat świetnie śpiewa soul posługując się perfekcyjnie angielskimi tekstami. Trochę tam hip-hopu, trochę funky i wszechobecna muzykalność. Te czynniki sprawiły, że słuchacze bardzo ciepło odebrali także jej koncert. Pozostały nam wspomnienia tego wieczoru, zdjęcia i nadzieja na kolejne muzyczne przeżycia koncertowe w przyszłym roku.