Uwierzyć w Massive Attack (Posłuchaj)
Wojciech Jakubowski
Sytuacja była mocno irytująca , przynajmniej dla mnie. I nie dlatego że przerwa wyniosła w sumie 7 lat, tyle bowiem kazali na „Heligoland” czekać, ale dlatego że muzycy traktowali swoich fanów niepoważnie mamiąc kolejnymi obiecankami i podsyłając fakty, które ostatecznie trzeba było włożyć między bajki. Nawet nie chce mi się już sprawdzać ile ta zabawa w ciuciubabkę trwała. Wystarczy, że każda zmiana daty premiery powodowała, że ręce opadały mi coraz bardziej.
W międzyczasie płyta zdążyła zmienić tytuł z „Weather Underground” na „Heligoland”, a z długiej listy gości, którzy mieli pojawić się na albumie, a mówiło się m.in. o Elizabeth Fraser, Patti Smith czy Mike'u Pattonie, zostali: niezawodny Horace Andy, zaprawiona w trip hopowym wokalu Martina Topley Bird czy Damon Albarn z Gorillaz. Pierwsze piosenki przygotowane na płytę można było usłyszeć już podczas trasy koncertowej w 2008 roku. Marooned, Red Light czy Marakesh wpadały w ucho już podczas pierwszego wysłuchania. To uspokajało, pozwalało cierpliwie czekać na wydawnictw i dawało nadzieję na naprawdę dobry krążek.
Jakież było zatem moje zdziwienie kiedy najpierw jesienią 2009 roku na pierwszego singla trafiło absolutnie nieprzyswajalne przez organizm „Splitting The Atom”, a potem zaledwie poprawne „Paradise Circus”. Gdzie podziały się te ciekawie zapowiadające się kompozycje sprzed dwóch lat? Zastanawiałem się wówczas i dziś, w dniu premiery „Heligoland”. Na albumie próżno bowiem szukać tamtych utworów. Po części na to pytanie odpowiada 3D, który wyznał, że w 2008 roku mieli już tyle materiału, że mogliby wydać nie jedną a półtora płyty. Niestety materiał wyciekł do internetu dlatego postanowili do niego nie powracać i rozpocząć prace od nowa. To wiele by tłumaczyło. Bo i owe irytujące opóźnienia jak i fakt, że na wielu tych kompozycjach odciska się mocno wyczuwalne zmęczenie trwającym od lat procesem twórczym. Słychać, że niegdyś liczne i łatwo przychodzące pomysły, niemalże zawsze trafione, dziś gdzieś uleciały i o nowe bardzo trudno. A może całą energię włożyli w tamten stracony materiał? A może to tylko wymówka ze strony lidera i próba wytłumaczenia spadku formy? Wszak nie oni pierwsi i nie ostatni padli ofiarą internetowego przecieku.
Po pierwszym przesłuchaniu oprócz poprawnego, singlowego „Paradise Circus”, w pamięć zapadło mi „Girl I Love You”. W utworze gościnnie pojawił się niezawodny Horace Andy, którego głos jest prawdziwą ozdobą. Jednak i muzycznie jest bardzo dobrze. Słychać tu echo bestsellerowego „Mezzanine”- ten sam narkotyczny klimat. Do „Girl I Love You” zdążyłem powrócić już dobrych kilka razy. Cóż jeszcze? Nie bez wad, ale wciągające, hipnotyczne i lekko transowe jest kończące całość „Atlas Air”. Może jeszcze otwierające „Pray For Rain”. Poza tym, póki co, nic więcej. A pamiętacie pierwsze płyty zespołu? Pionierskie i wytyczające nowe trendy, wyprzedzające czas i jednocześnie błyskawicznie wzbudzające entuzjazm, od początku świetnie przyjmowane. Potem przebłyski geniuszu były niestety coraz rzadsze. Ostatni raz zdarzyło im się to przy okazji utworu „Live With Me”. No cóż, w nową płytę Massive Attack już uwierzyłem, bo mam ją od kilkunastu godzin. Teraz czas spróbować ją polubić...
Muzyka dzień po dniu (Posłuchaj):