"Urodziłem się w miejscu, gdzie nie ma sklepu z instrumentami..."- Richard Bona - "The Ten Shades of Blues" –- wywiad (Posłuchaj)

Radio RAM | Utworzono: 24.03.2010, 13:09 | Zmodyfikowano: 24.03.2010, 13:33
A|A|A

(Posłuchaj pierwszej części wywiadu)

Michał Sierlecki: Gościem Radia Ram jest Richard Bona. Witaj.

Twój nowy album zatytułowany jest „The Ten Shades Of Blues". Dlaczego zdecydowałeś się tak go nazwać?

Richard Bona: - Postanowiłem skupić się w nazwie wokół bluesa, gdyż media w niewłaściwy sposób go określają. Blues ustanawia pewną skalę. Dziennikarze kojarzą ten gatunek przeważnie z deltą Missisipi i tym , że z Afryki przeniósł się do Ameryki. Lecz gdy weźmiesz pod uwagę jego określoną skalę, okazuje się, że jest grany na całym świecie; przez muzyków flamenco, artystów w Indiach, w zachodniej Afryce. Gdy śpiewa Sailf Keita , ludzie śpiewają razem z nim w tej skali, ale nikt tego tak nie nazywa. Kiedy kowboj w Ameryce zaczyna grać, używa również takiej skali. Blues ma charakter uniwersalny, a media bardzo zawężają jego znaczenie.

Wiem, że twój dziadek był kimś wyjątkowym i miałeś z nim bardzo dobry kontakt. Uśmiechał się, gdy grałeś na różnych instrumentach. Opowiedz trochę o nim.

- Był pierwszym człowiekiem, który wprowadził mnie w świat muzyki. To wielkie szczęście spotkać kogoś takiego. Dziadek i mama grali rock and rolla. I otoczony zostałem muzyką i tymi ludźmi. Nic innego się nie liczyło. Tylko dźwięki. Stąd pochodzi moje serce. Chodziło zatem wyłącznie o muzykę. Gdy miałem trzy lata, dziadek zbudował dla mnie instrument. Byłem kłopotliwym i niespokojnym dzieckiem, dopóki dziadek nie wtargnął któregoś dnia z zespołem i nie zaczął grać. Gdy usłyszałem muzykę, zapanował spokój. Stałem się cichym dzieckiem. On zauważył, że słucham dźwięków i postanowił dać mi instrument twierdząc, że bez muzyki stanę się złym człowiekiem. Zacząłem grać i trwa to do dziś.

Czy to prawda, że twój pierwszy instrument powstał z części od roweru?

- Tak. To nie żadna legenda, ale szczera prawda. Urodziłem się w miejscu, gdzie nie ma sklepu z instrumentami. Jeśli chcesz na czymś grać, musisz to sobie stworzyć sam. By zatknąć struny na pudło, które wykonałem, zacząłem używać własnej wyobraźni. Tak od wieków funkcjonuje ludzkość. Usłyszałem, że niektórzy stosują sieci do łowienia ryb jako strun do gitary. Ale dźwięki były zbyt ciche. Niesłyszalne z odległości sześciu, czy siedmiu metrów. Wtedy odkryłem, że szprychy rowerowe są bardzo mocne. Nie można ich tak łatwo zniszczyć. Sieć na ryby po miesiącu użytkowania nie nadaje się do niczego. Części roweru wydawały fajny dźwięk. Ludzie przychodzili też do kościoła i mogli mnie słuchać  z odległości nawet stu metrów. 

(Posłuchaj drugiej części wywiadu)

Jeden z moich ulubionych tematów twej ostatniej płyty to utwór „Shiva Mantra", który nagrałeś z muzykami z Bombaju. Słuchacz ma do czynienia z niezwykłym instrumentarium, jak mridengam, czy ganjira. Jak poznałeś tych artystów?

- Jak wspominałem , pragnąłem trochę podróżować po świecie i odkryć nowe elementy bluesa.  Ale nie te powszechnie rozumiane, tylko te w różnych odcieniach.

Na przykład z brzmieniem sitaru?

- Tak. Chciałem pojechać w miejsca, gdzie żyją ci ludzie i pozwolić im grać. Muzycy w Indiach są zadziwiający. Jest ich tam tak wielu. Musisz tam pojechać i sprawdzić, jak dobrzy są ci faceci. W ubiegłym miesiącu byłem tam ponownie i za każdym razem odkrywam jakieś nowe wpływy i inspiracje. Dziewczyny i chłopcy śpiewają i grają , rozmawiają z ich bogiem. To cudowne, piękne  i niewiarygodne. Posłuchaj utworu, który ostatnio tam nagrałem. Mam go w komórce.....

Masz niesamowity kontakt z publicznością podczas koncertów. Słychać to zwłaszcza na twym poprzednim albumie „Bona makes you sweat", gdy wykonujesz utwór „O sen, sen" i dzielisz głosy, by refren śpiewali osobno mężczyźni i kobiety....

-  Jak wspominałem wielokrotnie, muzyka ma być zabawą. Moi nauczyciele zawsze mówili mi, że jeśli chcę grać muzykę, lepiej, by  była ona dla mnie frajdą i zabawą. Jeśli tego zabraknie, nie można mówić już o muzyce.. Jestem wykonawcą i chcę, by ludzie czuli, że granie i śpiew sprawia mi przyjemność. Na scenie wychodzi na wierzch moja prawdziwa osobowość. W codziennym życiu bywam ospały, mam czasem zły humor. Ale gdy wchodzę na scenę, czuję się szczęściarzem. I fakt, że gram muzykę i robię to, co kocham, daje mi satysfakcję.

(Posłuchaj trzeciej części wywiadu)

Bardzo lubię utwór „Another Life" nagrany wraz z Pat Metheny Group na album „Speaking of  Now". Jak wspominasz tę sesję?

- Świetnie. Zawsze, gdy mam okazję grania z innymi muzykami i oni mogą się czegoś nauczyć ode mnie, a ja od nich, to jest wspaniałe przeżycie. Tak było z Patem Metheny, z, Bobbym McFerrinem, Michelem Breckerem, Mikiem Sternem. Są to wspaniałe spotkania. Wiem tyle, że nic nie wiem. Do końca życia pozostanę studentem uczącym się muzyki. I taką wyznaję zasadę.

(Posłuchaj czwartej części wywiadu)

Jednym z utworów na ostatniej płycie jest „African Cowboy". Czy to pastsz muzyki country & western?

- To kolejny rodzaj amerykańskiego bluesa, którego się tak nie nazywa. Gdy się uważnie wsłuchasz w harmonię utworu, odkryjesz tam też bluesa. John Lee Hooker śpiewa bluesa, ale jaka jest tu granica między hip-hopem, r'n'b , czy country? Chciałbym czasem powiedzieć dziennikarzom, by nie segregowali muzyki, ale skupiali się na niej. Dam ci przykład. Gdy Paul Simon nagrywa płytę z afrykańskimi muzykami, nie jet to jego typowa muzyka. Ale i tak  zostanie umieszczona w rubryczce pop. Gdybym to ja nagrał taki album, umieszczą go w kategorii world music. Skąd bierze się ta dyskryminacja? Mam z tym poważny problem. Ja zawsze będę w kategoriach jazzu i world music, cokolwiek bym nie nagrał. Ale gdyby moje utwory wykonał Mick Jagger, nazwą to rockiem. A skoro już jesteśmy przy rock and rollu. Kto grał go przed Elvisem Presleyem? Zapomnieliśmy, ale byli to czarni muzycy. A Elvis to tylko skopiował. I dziś jest nazywany królem muzyki. Jakiej? Pop? Królem czego on jest? Może królem niczego? Dlatego mój album jest wyzwaniem dla mediów, które powinny docenić muzykę. Nie mówię im do końca , czym jest blues. Niech sami osądzą. Kiedy posłuchasz piosenki, a ja z tobą tego samego utworu, będziemy mieli różne opinie na jego temat. I kto będzie miał bardziej trafną ocenę? Żaden z nas. A w mediach mówią nam, co jest czym. Że teraz słuchasz hard rocka, a za moment trash - metalu. Moja córka gra trash metal punk. Nigdy czegoś takiego nie słyszałem. Jaka jest różnica między trash, metal i punk? Gubię się w tym.  Dla mnie istnieją tylko dwie kategorie muzyki. Dobra i zła. Gdy słuchasz złej, krzywisz się. Dobra sprawia, że jesteś zaciekawiony. Ona mówi do ciebie nieważne w jakim języku. I o to chodzi w muzyce. Ten album jest zatem odpowiedzią na wyzwanie. Owszem, mogę stworzyć muzykę bluesową bez grania bluesa w takim rozumieniu, jak wy to pojmujecie. Ale dla mnie wciąż jest ona bluesem. Powiesz mi, że się mylę?

(Posłuchaj piątej części wywiadu)

Na „The Ten Shades Of Blues" występują wybitni muzycy, jak choćby Gregoire Maret na harmonijce ustnej, czy Frank McComb w „Good Times"...

- „Good Times" napisałem , gdy myślałem o Stevie Wonderze. Wysłuchał go najpierw Quincy Jones. I mówi mi , ze Stevie pokocha ten utwór. Tak się stało. Ale przyszedł jego manager i nie doszło do nagrania. Wtedy przypomniałem sobie o moim przyjacielu z Californii. Frank McComb przybył do Nowego Jorku. Spędziliśmy razem dwa dni. I wykonał ten utwór. Jest kapitalnym bluesmanem, ale nikt go tak nie nazwie. W Stanach nie nazywa się muzyki Steviego bluesem. A czy to nie jest właśnie blues? Czy zapomniano, skąd on się wywodzi? To nie jest r'n'b. Ray Charles, Stevie Wonder... Oni są bluesmanami.. Miles to zrobił także.. Czym jest bowiem „Kind Of Blue"?  Kiedy wrócisz do domu i włączysz tę płytę, co usłyszsysz? Ludzie mówią , że to jazz.. Ale gdy posłuchasz Milesa w trakcie gry na niskim poziomie głośności i zrobisz to w nocy, nie za dnia, wsłuchując się tylko w partię trąbki, on nie gra już jazzu, tylko bluesa...Akordy fortepianu też skupione są wokół bluesa...Posłuchaj pierwszego utworu na moim albumie....

Śpiew a capella…

- Właśnie. Skupiam się tam tylko na pięciu nutach, ale harmonizuję je w różny sposób, by pokazać ludziom, że nie muszą brzmieć prosto, ale jak gregorianka, jazz, tak, jak tylko chcę...O to chodzi w muzyce.. Jej piękno polega na tym, że ona może się przemieszczać... Nie ma podziału na kraje. Chcę, to jadę do Bombaju i moje ciało przyzwyczaja się do dźwięków ulicy i po trzech tygodniach piszę piosenkę. Cztery tygodnie przesiedziałem w Nashville z cowboyami. A potem napisałem utwór..

(Posłuchaj szóstej części wywiadu)

Prowadzisz aktywne życie jako muzyk. A masz czas na życie rodzinne, może jakieś hobby?

- Nie mam hobby. To po prostu muzyka...W ubiegłym tygodniu byłem z synem w kinie, by zobaczyć „Avatara”...

Podobał ci się? To dość prosta historia...

- Nie oceniam tego. Film mi się podobał. To tylko kino. Mojemu synowi się podobało...Miałem mnóstwo frajdy..jedliśmy popcorn....

Były efekty 3D.

- W okularach trójwymiarowych wyglądałem jak gosć z Matrixa...Pierwszy raz widziałem film w trójwymiarze i trochę mnie to na początku przerażało. Czułem się nieswojo. Zajęło mi około dziesięciu minut, zanim się przyzwyczaiłem do tego świata..

Też po raz pierwszy ogladałem film w 3D i to był „Avatar”..

- Myślałem , że nie dotrwam do końca filmu z tym czymś na moich oczach...Nie mam zatem jakiegoś specjalnego hobby. Spędzam dużo czasu z synem, który też ze mną gra. Ma talent muzyczny. Na co dzień jestem  ojcem.

Dziękuję za  wywiad i cieszę się , że znów mogliśmy cię gościć w Polsce.

- Dziękuję.

 

 

REKLAMA
Dźwięki
(Posłuchaj pierwszej części wywiadu)
(Posłuchaj drugiej części wywiadu)
(Posłuchaj trzeciej części wywiadu)
(Posłuchaj czwartej części wywiadu)
(Posłuchaj piątej części wywiadu)
(Posłuchaj szóstej części wywiadu)