Piękne dźwięki nie tylko z dalekich stron (Posłuchaj)
Wojciech Jakubowski
Powodów tego, że dociera do nas jedynie odprysk tej różnorodności jest wiele i to temat na zupełnie inną okazję. Na dodatek przybysze z tamtych krajów bardzo często tradycyjne brzmienie przywiezione ze swoich ojczystych stron mieszają z tym co charakterystyczne i modne w naszej części świata. Lepsze to jednak chyba niż nic. Pamiętać jednak należy, że śmiałe dokonania ambasadorów Czarnego Lądu na nic by się zdały gdyby nie moda na tzw. „muzykę świata”, którą wykreowali kilkanaście lat temu entuzjaści tego co piękne i nieodkryte.
Posłuchaj muzycznego felietonu Wojtka Jakubowskiego ("Muzyka dzień po dniu", więcej znajdziesz w zakładce MUZYKA):
Niewątpliwie o wielu dzisiejszych gwiazdach, a przede wszystkim o ich dokonaniach nigdy byśmy nie usłyszeli. Dziś zatem o jednej z takich, sławiących swoją kulturę, postaci.
Angelique Kidjo urodziła się w dalekim Beninie. W dzieciństwie otaczały ją nie tylko tradycyjne piosenki i melodie, ale równie chętnie sięgała po płyty Jamesa Browna, Jimiego Hendrixa, Stevie Wondera czy Carlosa Santany i do dziś przyznaje się do wielkiego wpływu na swoją obecną twórczość idoli z dzieciństwa. Jako mała dziewczynka w wędrownym teatrze swojego ojca wykonywała tradycyjne pieśni Beninu, sporo także tańczyła. Jednak pierwszy poważny sukces odniosła jako nastolatka dzięki przeróbce piosenki „Les Trois Z” z repertuaru Miriam Makeby. Nową wersję chętnie prezentowało tamtejsze radio co niewątpliwie przyczyniło się do sporego sukcesu odświeżonej wersji Dzieciństwo spędziła w ojczyźnie jednak studia odbyła już w Europie, na prestiżowej, paryskiej , muzycznej uczelni. W tamtych czasach można ją było usłyszeć głównie w chórkach wspomagających innych artystów, występowała też w zespole Pili Pili. W końcu przyszedł czas i na karierę solową, którą rozpoczęła 20 lat temu. W tym czasie wydała 10 albumów. Przedostatni „Djin Djin”, sprzed równo 3 lat, przyniósł je pierwszą nagrodę Grammy, choć nominacji w latach wcześniejszych nie brakowało. Ze znakomitymi muzykami Angelique Kidjo występowała już wielokrotnie i to niemalże od początku swojej dorosłej kariery. Były to specjalne koncerty, ale gwiazdy też chętnie pojawiały się gościnnie na płytach Angelique. Jednak takiego tłoku jak na płycie „Djin Djin” nie było chyba nigdy wcześniej. Alicia Keys, Ziggi Marley, Joss Stone, Josh Groban, Peter Gabriel i Carlos Santana- oni ani przez moment nie mieli najmniejszych wątpliwości, że warto pojawić się u boku wokalistki. Mimo tylu znakomitości Angelique udało się nie dać przytłoczyć koleżankom i kolegom po fachu. To jej piękny głos jak i niepowtarzalny styl tu dominują. Oprócz własnych, poetyckich rozmyślań o rodzinie, opowieści o tym jak mądrze korzystać z uroków życia, opowieści o pięknie narodzin, wokalistka proponuje, zresztą nie pierwsze w swojej karierze, covery: „Gimmie Shelter” z repertuaru Rolling Stones i „Pearls”, wylansowane niegdyś przez Sade. Mamy tu więc i pełne radości pieśni sławiące Czarny Ląd, wypełnione tradycyjnymi rytmami i stylami, ale i gości i dzieła z innych kręgów kulturowych. A wszystko mądrze i harmonijnie połączone- tak jak to od lat Kidjo ma w zwyczaju. Po ten album warto sięgnąć i warto o nim przypomnieć nie tylko dlatego że obchodzi on swoją trzecią rocznicę istnienia, ale to także okazja do odbycia przepięknej podróży w dalekie strony, podróży bez ruszania się z miejsca, co w ten deszczowy, długo- weekendowy czas jest nie do przecenienia.