Obchodzą nas wspólne sprawy? (Sonda)

Anna Geryn | Utworzono: 07.04.2014, 04:15 | Zmodyfikowano: 07.04.2014, 12:33
A|A|A

fot. archiwum radioram.pl

Spotkania wspólnoty to coroczny rytuał, w którym staram się uczestniczyć w myśl zasady - nic o nas bez nas. Okazuje się, że nie jest to maksyma bardzo rozpowszechniona wśród moich sąsiadów.

Na spotkaniu stawiła się jedna trzecia mieszkańców. Czyli nic, co przedyskutowaliśmy i przegłosowaliśmy nie miało mocy wiążącej.

Nic o nas bez nas? Rzeczywiście! Wystarczy nie przyjść, aby zatrzymać świat.

No przynajmniej pozornie. Bo nie wypowiedzenie się w sprawie malowania elewacji, nie powstrzyma jednak procesu niszczenia tejże. Elewacja pozostanie nietknięta pędzlem z powodu braku kworum i zgody na remont. Niestety coraz bardziej podgryzana przez ząb czasu.

Więc jednak się dzieje, na oczach wszystkich i za niemym przyzwoleniem. Czy jeśli ludzie nie potrafią się zatroszczyć o dom, w którym mają swoje mieszkania, to można liczyć na to, że zainteresuje ich wspólna ulica, osiedle, miasto?

 - Kto jest odpowiedzialny za to, żeby ściągnąć tu ludzi? - padło oskarżycielskie pytanie jednego z zebranych mieszkańców.

No fajnie byłoby powiedzieć: Zarząd Wspólnoty albo Zarządca, albo ktokolwiek.

Nic z tego. Każdy dostał informację o spotkaniu. Opcji – doprowadzenie delikwenta siłą - nie przewidziano.

W efekcie mamy frekwencję jak na wyborach do Europarlamentu.

Tu nasuwa się powiedzenie o koszuli bliższej ciału. Też już nieaktualne. Głosowanie w sprawie domu rozumianego bardzo dosłownie, jak i tego pojmowanego jako Wspólna Europa, wydaje się równie mało ważne.

Dlatego z tym większym uznaniem patrzyłam na tych wszystkich, którym się nie tylko chciało przyjść. Ale też wcześniej uważnie przeanalizowali roczne sprawozdanie Zarządcy. Byli w stanie dopytać o każdą cyferkę. Przygotowali własne pomysły, regulaminy i co tam jeszcze. Mogło to się wydawać… Hmmm, nadmiernie dociekliwe, czepialskie i nie prowadzące do niczego. Tym bardziej że było nas za mało, aby cokolwiek ustalić „naprawdę”.

A jednak widać w tym troskę. O swoje pieniądze też. Ale również o wspólne róże. Dyskusja na ich temat trwała coś około wieczności, ale z drugiej strony inaczej się nie da. Dogadywanie się, przekonywanie do własnych racji, gdy każdy ma tylko jeden głos.

No cóż, demokracja...

Najbardziej czasochłonna forma współistnienia.

REKLAMA