Maciejewska na weekend: Kryminalna przeszłość Wrocławia
materiały prasowe
"Chociaż policja ciągle poluje na złoczyńców, ci bynajmniej ustraszyć się nie dają i swoje robią" - wbrew pozorom to nie jest cytat z naszej kroniki policyjnej, ale opinia wrocławskiego korespondenta warszawskiej "Gazety Codziennej", który 154 lata temu podziwiał bezczelność i nadzwyczajną zręczność miejscowych rzezimieszków.
"Jeden z nich tymi dniami dał rzadki dowód zuchwalstwa. Wypróżniwszy pralnię jednej z kamienic, gdy mu ciężko było na plecach zabrać wszystko ze sobą, zwłaszcza kocioł miedziany, posłał wspólnika po dorożkę, do której zapakował wszystko, i odjechał" - ekscytował się dziennikarz.
Dorożkarz wprawdzie pokazał policji, dokąd zawiózł rabusiów, ale ci już zdążyli się ulotnić. Zresztą niebezpiecznie byłoby ich zatrzymywać, bo "złodzieje tutejsi nie przestają na kradzieży, w potrzebie odważą się na morderstwo" - relacjonowała gazeta. W latach 70. XIX wieku popełniano w Breslau ok. 20 tys. przestępstw rocznie, z tego jedną czwartą wyrabiali złodzieje (zbrodni przeciwko życiu i zdrowiu było pod 1200, teraz o połowę mniej).
Mordercy rzadko popisywali się wyrafinowaniem i pomysłowością. Narzędziami zbrodni były laski, noże, kielnie i kamienie (bo akurat były pod ręką). Przestępcy znacznie częściej strzelali niż dziś, broń palna była łatwiej dostępna. Chętniej też sięgali po truciznę. bo toksykologia była jeszcze w powijakach, więc niezbyt lubianą żonę czy męża można było wysłać na tamten świat dosypując do zupy arszeniku czy talu.
Z pracy własnych rąk też nie rezygnowali. W 1923 roku Breslau ekscytował się sprawą rzeźnika, który próbował się pozbyć dokuczliwej żony. Małżeństwo mieszkało w małym miasteczku na Dolnym Śląsku, więc gdy rzeźnik zaproponował połowicy wspólną wyprawę na sylwestra, skusiła się. Ulokował ją w wynajętym mieszkaniu przy dzisiejszej ul. Legnickiej (Frankfurterstr), odczekał do wieczora i spróbował udusić. Nieudolnie, jak na rzeźnika, bo żona tak wrzeszczała, że przechodnie postanowili interweniować. Rzeźnika oddali w ręce policji.
Widać nie był tak sprawny w swym fachu jak niejaki Karl Denke, rzeźnik z Ziębic, którego ofiary badał wrocławski Instytut Medycyny Sądowej i Kryminalistyki Naukowo-Przyrodniczej (Institut fur gerichtliche Medizin und Naturwissenschaftliche Kryminalistik). Badał w kawałkach, bo Denke mięso zamordowanych - a szacuje się, że pozbawił życia ok. 40 osób - sprzedawał na wrocławskich targowiskach jako "peklowaną wieprzowinę bez skóry". I sprzedawałby długo jeszcze, gdyby bezrobotny czeladnik stolarski Vincent Olivier nie zgłosił się na policję, zeznając, że Denke próbował go zabić zaostrzoną motyką. Denke nigdy nie został przesłuchany, bo zaraz po zatrzymaniu przez policję, 21 grudnia 1924 roku, powiesił się w celi na chusteczce do nosa.
Zdjęcia z wizji lokalnej w mieszkaniu Denkego, fotografie przestępców i ich ofiar sprzed stu lat, kartoteki policyjne, preparaty medyczne zobaczymy na wystawie „Kryminalny Wrocław”, otwieranej w czwartek, w Arsenale. Wstęp jest tylko dla dorosłych, bo zbrodnie z przeszłości są równie drastyczne jak współczesne.