Wajda tak, wypaczenia nie (felieton)
W ten sposób dyskusja na temat tego, kim naprawdę był Ryszard Kapuściński jest w Polsce niemożliwa prawie w takim samym stopniu, jak w zachodniej prasie lewicowej. I dzieje się tak niezależnie od jego niewątpliwej stylistycznej genialności.
Jeszcze gorzej jest z filmem "Katyń" Andrzeja Wajdy - dziełem wybitnym, ale nie arcydziełem. Cześć polskich recenzentów, nie zważając na instynkt publiczności, za punkt honoru wzięła sobie „flekowanie” filmu z punktu widzenia warsztatowego - jako dzieła solidnego, ale propagandowego, nawet jeśli stworzonego w dobrej sprawie.
Teraz malkontenci zamilkli, mimo, że z punktu widzenia europejskich kryteriów nominacja „Katynia” do Oscara to bardziej sukces PR-owski niż artystyczny.
I chodzi nie tylko o to, że trudno sobie wyobrazić wygraną Wajdy z filmem o młodości Dżingis-chana, czy z rosyjską wersją „Dwunastu gniewnych ludzi”. Chodzi o to, że „Katyń” nominowany został dzięki wrażliwości i przenikliwości jurorów amerykańskiej akademii. Wajda ma wielką zasługę, że go nakręcił, a przy tym słusznie - jak na pierwszy film o tej tematyce - wybrnął z wielu dylematów.
Ale to nie jest film wart aż Oscara. A poza tym Amerykanie i tak koncentrują się na swoich filmach.