Kiedy młodość odchodzi na cmentarz (felieton)
Nigdy nie byłem zachwycony stylem gry Śląska Wrocław, który nawet w 1977 r., kiedy zdobył mistrzostwo Polski (jeśli mnie pamięć nie myli - jednocześnie z piłkarzami ręcznymi i koszykarzami Śląska oraz siatkarzami Gwardii) miał w sobie coś wyrobniczego i rzemieślniczego, i to mimo maestrii i sprytu skrzydłowego Janusza Sybisa. Inaczej niż Górnik Zabrze, Wisła czy Widzew w najlepszych latach. Przypominał mój ukochany Ruch Chorzów, który miał inteligentnych graczy jak Bronisław Bula czy Albin Wita, a jeszcze wcześniej Eugeniusz Faber, ale to też w sumie była taka solidna „rzemiocha”, podobnie zresztą było z „wybitną przeciętnością” warszawskiej Legii pod wodzą Deyny.
Jednak jako wrocławianin kibicowałem „wojskowym” (nie rozumiem zresztą dzisiejszej atencji do litery ”W” w nazwie i do starego peerelowskiego herbu klubu; w tamtych latach kibice uważali to za wstyd i zło konieczne).
Dlatego wiadomość o tym, że w Australii zmarł kapitan tamtego mistrzowskiego Śląska Zygmunt Garłowski (grał też w „wojskowych” jego brat Ireneusz) „ruszyła” mnie.
Garłowski był takim wcieleniem ówczesnego Śląska: solidny do bólu. Grał na pozycji libero - było bardzo modne wtedy, żeby jeden ze stoperów chodził do przodu i był drugim, obok rozgrywającego pomocnika, reżyserem gry.
Miał pewne miejsce w wyjeżdżającej na mistrzostwa świata w 1974 r. reprezentacji Górskiego, choć nie w pierwszym składzie.
W sparringu z Grecją – tak jak pisała już prasa – nie strzelił „setki” do pustej bramki. Za niego wszedł Jakubczak, pomocnik Lecha (grał wcześniej w Śląsku w ataku, kiedy był w wojsku; z Lechem kibice Śląska mieli pierwszą w Polsce prawdziwa „kosę”, poza tym że wszyscy nienawidzili Legii za branie do wojska co lepszych graczy). I oto stały fragment gry. Jakubczak strzelał z wolnych bramki w lidze, strzelił i tu. I to on pojechał na mistrzostwa, w których nie grał. Zresztą nie przypominam go sobie później z reprezentacji.
A śmierć Garłowskiego to jak kiedyś wiadomość, że nie żyje Andrzej Tylec, perkusista zespołu Romuald i Roman: dni młodości odchodzą na cmentarz.