Peszek, Tavares i Cullum na wielki finał

Wojciech Jakubowski | Utworzono: 22.07.2013, 16:29
A|A|A

Sara Tavares na dobry początek

I znów zbieranie festiwalowych doświadczeń rozpocząłem w "gongu" czyli Gong Vitkowice Stage. Nazwa wzięła się stąd, że niegdyś w tym olbrzymim zbiorniku gazu, przekształconym obecnie na salę koncertową, znajdował się olbrzymi dzwon, który regulował ciśnienie gazu w olbrzymim cylindrze.

Wracając jednak do koncertu. Sara przez pierwszą jego część prezentowała publiczności nieco mniej znane kompozycje ze swojego repertuaru. Niby wszystko było na swoim miejscu - znakomici instrumentaliści, którzy wraz z wokalistką tworzyli zgrany kolektyw, z ich poczynań emanowała wielka swoboda i radość płynąca z muzykowania. Mam jednak wrażenie, że brakowało jakiejś chemii między widownią a artystami na scenie. Jednak do czasu. Kiedy w połowie godzinnego występu zabrzmiały początkowe akordy jednego z przebojów Sary: "Balance", pierwsi słuchacze poderwali się z siedzeń i wyruszyli pod scenę. Z każdą minutą tłum gęstniał i kołyszące się w rytm utworu postacie zaczęły zapełniać również przejścia między rzędami. I tak już do samego końca. A w finale - obok niezwykle rozbudowanej, pełnej niespodziewanych "wycieczek" i solowych improwizacji wersji "Balance" - pojawiło się podobnie wykonane "One Love". Godzina ze znakomitymi utworami z Cabo Verde rodem, była znakomitym wstępem do finałowego wieczoru.



Maria Peszek

O ile jazzowo- folkowy występ Anny Marii Jopek to rzecz raczej uniwersalna, gdzie mniej od znajomości tekstów liczy się otwartość na talent i umiejętności artystów, o tyle zaproszenie "czołowej, polskiej skandalistki", jak określono Peszek w festiwalowym przewodniku, było dość karkołomnym przedsięwzięciem. A to dlatego, że solą jej twórczości są właśnie teksty.

O pierwsze rzędy przed Agrofert Fresh Stage raczej się nie obawiałem, bo złożone były z naszych rodaków, którzy z niecierpliwością wyczekiwali wyjścia Marii na scenę, a potem spijali z ust każde jej słowo, żywo reagując i oklaskując artystkę. A tyły, złożone już z mieszanej publiki? Nadzwyczaj dobrze się bawiły, a frekwencja do samego końca koncertu pozostała bez zmian. Chcących zobaczyć Peszek w akcji było równie dużo co dzień wcześniej, w tym samym miejscu podziwiających Submotion Orchestra. Czesi pytani potem przeze mnie, czy zrozumieli coś z warstwy słownej, zgodnie odpowiadali, że znaczną część!

A wokalistka sięgnęła głównie po utwory ze swojej najnowszej płyty: "Jezus Maria Peszek". Usłyszeliśmy zatem: "Pan Nie Jest Moim Pasterzem", "Padam, Padam", "Ludzie Psy", "Nie Ogarniam" czy "Amy". Znakomity, pełen ekspresji i elementów gry aktorskiej w wykonaniu Marii Peszek.



Po tych dwóch koncertach "naszych", śmiało można powiedzieć, że panie stanęły na wysokości zadania, a Czesi - przynajmniej niektórzy - na pytanie o znanych sobie artystów z Polski wymienią więcej nazwisk niż tylko: Maryla Rodowicz...

Rokia Traore

Kiedy swój występ kończyła Maria Peszek to na drugiej co do wielkości Arcelor Mittal Stage stanęła szczupła, wysoka dziewczyna z Mali, w różowej sukience i z wielką, elektryczną gitarą przewieszoną przez ramię. Chwilę potem otoczył ją zespół i rozpoczęła się piękna przygoda z etnicznym graniem. Jeden z tych koncertów, które warto i trzeba było zobaczyć.



Tomahawk i Mike Patton na głównej scenie

Powiem tylko tyle: jeśli macie taką możliwość - zobaczcie koniecznie we Wrocławiu!

Devendra Banhart

Do tej pory znałem dokonania artysty jedynie z płyt. Oczekiwałem zatem czegoś podobnie nastrojowego, przyprawionego nutką egzotyki, nieco innego spojrzenia na gitarowe brzmienie. Tymczasem koncertowy pomysł na siebie Devendry Banharta był absolutnie nietrafiony. Nudno i bezbarwnie. Wielka szkoda. Na szczęście zawsze pozostają płyty.

Jamie Cullum

To właśnie temu artyście, który jeszcze kilka lat temu, na tym samym festiwalu, występował na jednej z mniejszych scen, przypadł zaszczyt zamknięcia ostrawskich "kolorów". To niewątpliwie świadczy o drodze, jaką w tym czasie przeszedł muzyk. Jammie postrzegany jest jako artysta jazzowy, którego popularność porównywalna jest z tą, należną muzykom bardziej popularnych i masowych gatunków muzyki. I faktycznie pod główną sceną w niedzielny późny wieczór zjawiły się nieprzebrane tłumy, które do samego końca z uwielbieniem wpatrywały się w sceniczne wyczyny Brytyjczyka. A ten wykazał się niesamowitym ADHD, wszędzie było go pełno - wskakiwał na pudło fortepianu, wyręczał perkusistę, podkradał mikrofony kolejnym muzykom swojego zespołu. Biegał, śpiewał, ale klawiatury fortepianu dotykał z rzadka, a jeśli już to tylko na moment. Tak więc z jazzem niewiele to show miało wspólnego i przybrało formę dobrze skrojonego koncertu, ale jednak popowego.



Cullum sięgał głównie po kompozycje ze swojego najnowszego albumu: "Momentum". Zabrzmiało m.in. "When I Get Famous", które jest opowieścią o trudnych chwilach, jakich czasami doświadczaliśmy w szkolnych ławach, a to za sprawą "szczególnej atencji" niektórych nauczycieli. Jamie zarzekał się, puszczając przy tym oko i szeroko uśmiechając się, że to nie jest absolutnie historia z jego życiorysu... Sprawdźcie zatem tekst piosenki, którą zresztą możecie dość często teraz usłyszeć w Radiu RAM. Pojawiły się również i starsze kompozycje, które niegdyś włączył do swojego repertuaru: "Love For Sale", "Don't Stop The Music" czy "Twenty Something".



Ostravska publiczność była wyraźnie oczarowana brawurowym show Culluma. Natomiast według mnie muzyka, dla której jednak przede wszystkim przyszliśmy pod scenę, momentami gdzieś się gubiła i schodziła na plan drugi w całym tym zamieszaniu. Można było nieco inaczej rozłożyć proporcje. Jednak Cullum z występu na wielkiej scenie, biorąc pod uwagę charakter jego repertuaru, generalnie wyszedł obronną ręką.

I tak oto wraz z zejściem Brytyjczyka ze sceny, około północy, festiwal Colours Of Ostrava stał się już tylko pięknym wspomnieniem. Cztery dni ze znakomitymi, w większości, koncertami muzyków, których w Radiu RAM wyjątkowo cenimy. Różnorodnie i ciekawie, faktycznie można było doświadczyć różnorakich odcieni-kolorów muzyki. Chyba jeszcze nigdy jeden festiwal nie przyniósł mi tak wiele satysfakcji. Warto było!

Byliśmy jednym z patronów medialnych tego wydarzenia.  

REKLAMA