O "Portrecie Damy" [ROZMOWA]
fot. Andrzej Owczarek
Panie dyrektorze, dlaczego ta miniatura jest tak cenna? Ze względu na osobę autorki? Kim była Aimée Zoé Lizinka de Mirbel?
Niewątpliwie to swoisty rarytas, bardzo reprezentatywny dla czasów sztuki doby romantyzmu. Okres ten słynął z niewielkich, kameralnych dzieł, które najpierw gromadzono, a później się nimi wymieniano. Ówcześni ludzie mieli do tego słabość. Wartość obrazu jest szczególna i nie chodzi tylko o kwestie materialne. Chodzi o coś więcej - jest to kolejne dzieło, które przywracamy do pierwotnego kontekstu. Wspomniana ofiarodawczyni to niejaka Panna Frank, która w 1900 roku, w Cieplicach, wykorzystując lekarza zdrojowego Montaga, przekazała dzieło z intencją, aby trafiło do zbiorów publicznych, stając się własnością nas wszystkich.
Aby wszyscy mogli je podziwiać?
Dokładnie, tym bardziej, że jest co. Uwieczniona na miniaturze kobieta w moim skromnym przekonaniu jest jedną z najpiękniejszych niewiast tamtych czasów. Wyróżnia się na tle ówczesnych dziewcząt subtelnością i wdziękiem, a fakt, że sportretowana została na tle chmur, czyni z niej osobę bardzo uduchowioną i romantyczną.
Wspomniał Pan o materialnej wartości miniatury. Poszperałem w internecie i podobny obraz, tej samej autorki, w roku 2012 w Domu Aukcyjnym Christie's został sprzedany za 6,5 tys. funtów brytyjskich. Jaka jest cena "naszego" dzieła?
Jeszcze raz podkreślę to, że unikamy kwestii finansowej mówiąc o dziele. Istotne jest dla nas to, że przywrócona zostaje intencja ofiarodawczyni. Od dzisiaj ten niewielki obrazek znów będzie można podziwiać, bo pojawi się w otoczeniu dzieł wśród których kiedyś istniał. Właśnie to jest najważniejsze - wypełnienie woli, o której wcześniej wspomniałem oraz przywrócenie do pierwotnego miejsca i kontekstu.
Losy zabytku do września 2013 roku były nieznane. Wtedy resort kultury odnalazł obraz na stronie internetowej poświęconej miniaturom. Co było dalej - jak odzyskuje się dzieła zrabowane podczas II wojny światowej, które trafiły do prywatnych kolekcji?
Sytuacja jest wbrew pozorom bardzo skomplikowana. Wiele zależy od tego, gdzie to dzieło się pojawi, w którym państwie. Okazuje się, że próby odzyskiwania takich dzieł z terenu Niemiec, Wielkiej Brytanii, czy Stanów Zjednoczonych przebiegają różnie, ale nieraz kończą się happy endem. W tym przypadku ogromną rolę odegrało FBI, które ma swoiste argumenty i sposoby na wyjaśnianie tego typu kwestii. Co prawda nie znaleziono wyjaśnienia, w jaki sposób miniatura dotarła do Stanów Zjednoczonych, ale właśnie to było podstawą do jej przejęcia i przewiezienia do Polski, do Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Warto zwrócić uwagę też na to, że najcenniejsze obrazy należące do polskich kolekcji nadal znajdują się na terenie naszego kraju i to właśnie o nie toczą się największe boje i negocjacje. Stereotyp mówiący, że wszystkie dzieła trafiły do Rosji bądź Niemiec zupełnie się nie sprawdza. Wraz z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego próbujemy odzyskać tylko cześć skradzionych dzieł, nie twierdząc, że jest to większość.
Jak wyglądają poszukiwania zaginionych bądź zrabowanych dzieł? Przypominają akcję filmu Indiana Jones, czy po prostu jest to żmudna praca przed komputerem polegająca na śledzeniu akcji, wpisów, tego wszystkiego co wiąże się z rynkiem dzieł sztuki?
Wypracowaliśmy formułę pośrednią, powiedziałbym - hybrydyczną. Najpierw trzeba posiąść określoną wiedzę na temat tego, czego się poszukuje. Taką wiedzę w dużym stopniu Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego już posiada. Istnieje bowiem lista 63 tys. zabytków, które są poszukiwane. To bardzo ważne, aby taki katalog, czy rejestr strat był zaopatrzony w stosowny materiał ikonograficzny. Cichym bohaterem naszej opowieści jest Pan Robert Heś, który przeprowadził niezwykle wnikliwie i żmudne kwerendy będące podstawą do wszczęcia procedury odzyskiwania "Portretu damy". Ta wiedza jest niezbędna, ale nie brakuje także 5 minut dla Indiany Jones'a - kiedy dzieło wypływa na jakiejś aukcji trzeba działać błyskawicznie. Często rozgrywa się to nocą, biorąc pod uwagę różnice w strefach czasowych między Polską, a Stanami Zjednoczonymi. W takich sytuacjach należy jak najszybciej zgromadzić materiał dowodowy i wstrzymać aukcję, w innym razie obraz jest w stanie przepaść na kolejne kilka bądź kilkanaście lat. A jak wiadomo, trudno upominać się o coś, co skryło się w prywatnym mieszkaniu.
Mówił Pan o 63 tys. dzieł, które są na liście strat Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jaka liczba tych dzieł dotyczy Muzeum Narodowego we Wrocławiu?
Bardzo trudno to oszacować, bo straty są przeolbrzymie. W dalszym ciągu staramy się dotrzeć do informacji na temat miejsc, w których przechowywana jest spora część najcenniejszych dzieł sztuki: słynne Męczeństwo św. Filipa z klasztoru Dominikanów w Kolmarze, Pieta z kościoła św. Elżbiety, obraz Ferdynanda Rajskiego przedstawiający krajobraz zamkowy, miecz ceremonialny księcia legnicko-brzeskiego Fryderyka II z 1540 roku, ryngraf króla kurkowego wrocławskiego bractwa strzeleckiego. To są tylko niektóre z nich. Nadal brakuje chociażby 50 obrazów Willmanna, kolekcji Carla Fischera, czy Toni Neisser. Działamy w tej kwestii powoli, lecz systematycznie, a odzyskanie "Portretu damy" jest potwierdzeniem tego, że nie brakuje nam determinacji. W ciągu ostatnich 3 lat do Muzeum Narodowego we Wrocławiu przywrócono dzieła: Jacoba Jordaensa „Św. Iwo", Oswalda Achenbacha "Via Cassia", Pietera Muliera "Tempesta". Wszystko dzięki wiedzy i współpracy MKiDN oraz Muzeum Narodowego we Wrocławiu.
Obraz, który zostanie dzisiaj zaprezentowany, był częścią kolekcji miniatur Muzeum Zamkowego we Wrocławiu i przetrwał II wojnę światową choć spekulowano, że spłonął. Jest szansa, że inne dzieła także się odnajdą?
Powiem więcej, moim zdaniem pożaru w Nowym Kościele w ogóle nie było. Plotka, która została puszczona wynika z chęci ukrycia kradzieży. Tego typu zagadek jest więcej, a my cierpliwie czekamy na ich rozwiązanie. W Nowym Kościele zgromadzone były bowiem najcenniejsze fragmenty dawnej kolekcji wrocławskiej, chociażby portrety Heinricha Ribischa Wiperta Schwaba, obraz przedstawiający ostatnią wieczerzę z ratusza wrocławskiego, rzeźby Raucha, czyli sama śmietanka.
A jesteśmy na jakimś tropie jeśli chodzi o odzyskiwanie tych dzieł?
Po pierwsze, mamy sporą wiedzę na temat dzieł znajdujących się na terenie Niemiec i Rosji. W latach 70-tych dokonano dyslokacji dzieł tzw. trofiejnych, które były zgromadzone w magazynach centralnych. Przez to np. dwa skrzydła ołtarza z kościoła św. Elżbiety przypisywane Hansowi Dürerowi znajdują się w Saratovie w Muzeum Radishewa. Dobrym przykładem są też wyroby złotnicze, które znajdowane są w Ameryce Południowej. Możemy się tylko domyślać w jaki sposób tam trafiły.
Wracając do miniatury, kogo ona przedstawia?
Zostało nam trochę czasu do oficjalnego pokazania "Portretu damy", więc jej anonimowość niedługo przejdzie do historii.
Proszę tylko zdradzić, czy jest to Francuzka?
A jakże, paryżanka!