Jamie Cullum: Trzeba mieć zdrowy brak szacunku dla oryginału [POSŁUCHAJ]
fot. Sławek Przerwa
Jamie Cullum w sobotę oczarował wrocławską publiczność swoim występem w Capitolu (ZOBACZ WIĘCEJ). Artysta wystąpił na 38. Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Tuż przed występem znalazł czas na krótką rozmowę.
Ożywiasz stare utwory. Jak udaje Ci się, że bierzesz starą piosenkę i robisz z niej ponownie przebój?
Trzeba mieć zdrowy brak szacunku dla oryginału. Zakochać się w jakimś jego elemencie, czy to słowach, części melodii, albo po prostu w tym, jak się czujesz słuchając. Posłuchać kilka razy, zapomnieć i dopiero wrócić do niego.
Wrocławski występ to nie jest normalny koncert. Nie jesteś teraz w trasie, przyjechałeś specjalnie do nas. Jak traktujesz tego rodzaju występy? Czysta przyjemność, lekkie wyzwanie, bo dawno się nie grało, czy może teraz w Twoim wypadku jest to rodzaj ucieczki od nagrywania płyty w domu?
Świetne pytanie. Rozumiesz, co to znaczy być muzykiem, co jest rzadkością. Prawda jest taka, że wszystkie te elementy po trochu. Ale jeden jest najważniejszy - przyjemność płynąca z grania. Od samego początku uważam, że jest najważniejsza. Nawet jeśli to brzmi banalnie, takie nie jest, bo łatwo nie czerpać przyjemności z występów. To znaczy same koncerty to oczywiście zawsze przyjemność, ale niekoniecznie jest nią mnóstwo innych rzeczy, które przy okazji musisz robić.
Wszystkiego czego się nauczyłeś, nauczyłeś się na scenie. Tak powiedziałeś. Co pamiętasz ze swoich początków?
Ufam swojemu instynktowi. I wtedy możesz odrobić lekcję, którą jest życie, dość szybko. Nauczyłem się, jak mówić do publiczności, jak czuć się pewnie na scenie. Jak flirtować. Jak konstruować setlistę już podczas koncertu, nigdy nie robię tego wcześniej.
Zaczynałeś od jazzu. Teraz postrzegany jesteś bardziej jako gwiazda popu. Równowaga między byciem artystą a byciem gwiazdą?
Zawsze miałem więcej wspólnego z popem niż z jazzem. Nie jestem muzykiem z wykształcenia, nie czytam nut, nie mam wiedzy teoretycznej. Uczyłem się grać w zespołach rockandrollowych, popowych, funkowych i hip hopowych. Miksowanie obu tych elementów zawsze było wyzwaniem, ale nigdy nie musiałem wybierać. Czasami dokonujesz takiego wyboru na scenie, kiedy podczas koncertu zastanawiasz się, co zagrać. Jeśli bardziej zanurzam się w popie to przez przypadek, to nie jest świadomie zaprojektowane.
Zauważyłem, że gdy grasz dla jazzowej publiczności, oni uwielbiają, żeby im dodać odrobinę popu, trochę szołmeństwa.
Gdy grasz dla publiczności popowej, fascynują ich fragmenty improwizowane, umiejętności muzyków.
Czy Twój nowy album będzie bardziej przypominał "Twenty Something" czy "Momentum"?
Chyba żadnej. Całość to będą wyłącznie moje kompozycje. Będzie więcej brzmień pochodzących z muzyki gospel. Coś w stylu Carole King - nie jazz, rock, pop, po prostu płyta z piosenkami. To będzie najbardziej osobista rzecz, jaką do tej pory nagrałem.
Na początku tygodnia byłem w Amsterdamie na Europejskiej konferencji radiowej, gdzie jednym z prelegentów był Twój - powiedzmy, że - szef, Jeff Smith, szef muzyczny BBC Radio 2. Opowiadał o filozofii stacji, pokazywał, jak buduje playlistę. I wymienił z nazwiska tylko dwóch dj'ów. Człowieka, który prowadzi poranek, a wiadomo, że poranek jest w każdym radiu najważniejszy, zatem jego musiał wymienić. I Ciebie. Zatem, jeśli marzy Ci się podwyżka za program możesz to wykorzystać, iść do szefa i powiedzieć mu, że wiesz, jak cenny dla niego jesteś. Chciałem zapytać - czy prowadzenie programu radiowego zmieniło Cie jakoś? Czujesz się pewniej zapowiadając piosenki ? A może traktujesz, nas dziennikarzy, którzy z Tobą rozmawiają inaczej, bo sam bywasz osobą przepytującą artystów?
Własny program radiowy to był brakujący element kiedy zaczynałem. Zawsze byłem fanem, zaczynałem grać, jako fan muzyki. Nie chodziło mi o to, żeby pokazywać się w telewizji, czy być sławnym. Chciałem grać, bo to uwielbiałem. Trochę czasu zajęło, zanim naprawdę fajnie zacząłem prowadzić programy. Najpierw w ogóle nie chciałem, mówiłem, że nie mam czasu, dopiero mój menedżer mnie przekonał - dasz radę! Dałem. Dlatego, ze kocham mówić o muzyce, bardziej nawet o czyjejś niż własnej. Muzycy, których znam, wolą wyrażać się bezpośrednio przez dźwięki, niż potem tłumaczyć dlaczego coś zagrali tak a tak. Sam przypytując muzyków nabrałem większej sympatii do dziennikarzy. Wielu muzyków, choć wiedzą, kim jestem, naprawdę nie mają ochoty na wywiady - wolą jechać do hotelu. Muzykom podoba się wywiad, kiedy staje się on swego rodzaju sesją terapeutyczną. Kiedy musisz zwerbalizować rzeczy, o których tak naprawdę nie wiedziałeś, jak je powiedzieć. Ma to wymiar katarktyczny. Takie były moje najbardziej udane wywiady.
Pytania zadawali - Joanna Kiszkis, Adam Domagała, Elik Plichta i Piotr Bartyś