Polski historyk porównuje obronę Festung Breslau z Powstaniem Warszawskim
Niemieccy artylerzyści na przedpolach Breslau 1945 r. (Fot. za www.festung.breslau.prv.pl)
Tomasz Głowiński wygłasza takie poglądy we wstępie do wydanej właśnie po polsku książki „Festung Breslau w ogniu” - wspomnień generałów Hansa von Ahlfena i Hermanna Niehoffa, wojskowych komendantów Twierdzy. Już sama publikacja tego dzieła w Polsce budzi kontrowersje (– To propagowanie nazistowskiego fanatyzmu i fałszowanie historii – denerwował się niedawno prof. Wojciech Wrzesiński we wrocławskiej TVP). Ale Głowiński idzie jeszcze dalej i w swoim tekście de facto przyjmuje postawę rzecznika obrońców Festung Breslau.
Historyk przekonuje, że ciężkie walki o Wrocław w 1945 r. miały sens – zarówno z niemieckiego, jak i sowieckiego punktu widzenia. Zaś zaciekła obrona Festung Breslau – nawet jeśli wiązała się z destrukcją miasta – nie była niczym wyjątkowym w II wojnie światowej.
”Miasto nie było do roli twierdzy przygotowane” - przyznaje Głowiński. Ale zaraz pyta: „czy Warszawa w roku 1939, Stalingrad w 1942 i Budapeszt w 1945 były bardziej ufortyfikowane, gdy na swych ulicach próbowały zatrzymać atak wroga?”.
Mało tego. Zdaniem wrocławskiego historyka, dowództwo Festung Breslau zastosowało podobne metody jak powstańcy warszawscy:
”Naturalnie decyzja o obronie miasta w obszarze jego zwartej zabudowy doprowadza zawsze do walk ulicznych, do których broniący się muszą się odpowiednio przygotować. Powstańcy warszawscy w 1944 r. szybko zauważyli, że szczególnie przydatne w obronie są domy narożne, które dla bezpieczeństwa najpierw wypalano, aby nie groziły pożarem podczas walk. Tyle, że wtedy nie pisano o barbarzyństwie obrońców, jak to było w wypadku Wrocławia”.
Dalej Głowiński polemizuje z tezą, że wyburzenie części Śródmieścia na potrzeby lotniska (tak właśnie powstał pl. Grunwaldzki) było „dowodem zupełnego barbarzyństwa i głupoty”. Wszak alianci nie byli lepsi. „Gdy od 1943 r. alianckie bombowce równały z ziemią niemieckie miasta jedno po drugim, zabijając jednorazowo dziesiątki tysięcy cywilów, nie przyspieszając jednak wcale dnia zakończenia wojny, mówiono jedynie o nieskutecznej strategii i jej nieuniknionych kosztach...”.
O sowieckim „nalocie wielkanocnym” na miasto Głowiński pisze ostro: „nieuzasadniony i typowo terrorystyczny”.
”Tylko obrona w zwartej zabudowie miejskiej pozwalała Niemcom na zniwelowanie przewagi wroga” - uważa historyk. I znów raczy nas nietypowymi porównaniami: - „Pierwsza w II wojnie światowej dowiodła tego Warszawa, broniąc się bohatersko we wrześniu 1939 r. i płacąc za to wysoką cenę. Wtedy naziści pisali o oszalałym komendancie miasta... W 1945 r. podobną cenę zapłacił Wrocław. I tu pisano później o szaleństwie i fanatyzmie komendantów... A tak na marginesie, w wydanych po 1989 r. „Perspektywach obronnych Polski”, oficerowie sztabu generalnego napisali, że atutem obronnym naszego kraju jest „... zwarta zabudowa murowana miast i wsi”.”
A że Niemcy stosowali terror wobec własnych cywilów i żołnierzy, by zmusić ich do walki? Cóż z tego, skoro tak robili wszyscy. „US-Army wydała i wykonała w czasie wojny dziesiątki wyroków śmierci na dezerterach, a jej słynna Military Police niepodzielnie rządziła tyłami armii. Na tyłach powstańczej Warszawy plutony żandarmerii surowo pilnowały porządku, mając nieraz do czynienia z dezerterami i niezadowoleniem ludności cywilnej” - podkreśla Głowiński.
Mocne, ciekawe, inspirujące argumenty. Czyżby do Wrocławia zawitał rewizjonizm historyczny?
Oczywiście, Głowiński podkreśla zarazem, że książka von Ahlfena i Niehoffa jest „subiektywną wersją wydarzeń”. Zaś z jego argumentacji nie należy wyciągać wniosków, że np. hitlerowski gauleiter Dolnego Śląska Karl Hanke „i osławiona [niemiecka] żandarmeria polowa zasługują na słowa uznania czy sympatii”.
Niemniej, zrównanie działań aliantów i wojsk niemieckich z II wojny światowej do dziś budzi sporo kontrowersji na Zachodzie. Trudno oczekiwać, by inaczej było w Polsce.
Posłuchaj, co sam Tomasz Głowiński powiedział Radiu Wrocław o książce "Festung Breslau w ogniu":
A oto komentarz Grzegorza Straucholda, historyka z Uniwersytetu Wrocławskiego:
O książce mówią Jerzy Maroń i Paweł Piotrowski, również historycy z Uniwersytetu Wrocławskiego: