Paranormal Activity (****)
„Paranormal Activity” wpisuje się w modny nurt filmów grozy, które symulują rzeczywistość zarejestrowaną przez zwykłych śmiertelników.
W „Rec” oglądaliśmy zapis z kamery video reporterki, która znalazła się w nawiedzonej kamienicy. „Projekt Monster”, najlepszy film w tym gronie, pokazywał co cyfrową kamerą zarejestrowali przyjaciele podczas prawdziwego kataklizmu – ataku potwora na Nowy Jork. Modę rozpoczęło oczywiście „Blair Witch Project” – opowiadanie o pełnej grozy wyprawie do lasu. „Blair Witch” to najlepszy w historii przykład udanej kampanii marketingowej i promocyjnej, z wykorzystaniem internetu. Wielu przyszłych widzów uwierzyło, że filmowe zdarzenia to rejestracja lub odtworzenie faktów. „Paranormal Activity” próbowało zbudować podobne napięcie, ale historia filmu jest nieco inna. Niskobudżetowy horror przez długie miesiące pokazywano w Stanach na festiwalach kina niezależnego, amatorskiego, na specjalnych zlotach dla fanów horroru. Dopiero po pokazie na Slamdance filmem zainteresował się dystrybutor i wielka wytwórnia. Do kin na całym świecie trafiła skrócona, trochę przemontowana wersja z innym zakończeniem. I to jeden z tych nielicznych przypadków, w których ingerencje możnego producenta były trafne, zadziałały na korzyść filmu. Także zakończenie zmieniono na ciekawsze, bardziej otwarte. „Paranormal Activity”, dzięki skrótom, stało się horrorem mniej dosłownym. Źródłem strachu dla widza jest tu zresztą typowa codzienność, zakłócona wtargnięciem niewytłumaczalnego. To nie jest zwykła historia o nawiedzonym domu, bo odgłosy i cienie, które wędrują za główną bohaterką objawiały się w jej kolejnych miejscach zamieszkania. Nie ma w „Paranormal Activity” przerażających efektów wizualnych, nie ma krwawej charakteryzacji, scen brutalnych i potępieńczych jęków. Jest doskonały występ Katie Featherston, która naprawdę zachowuje się jak prawdziwa studentka, nagrana w prywatnych sytuacjach. Trwa obserwacja domu nocą, w którym zaczynają się nasilać nieznajome odgłosy i czuć czyjąś obecność. Z początku banalna, miejscami nużąca, ma w sobie coś hipnotycznego. Nie prowadzi przy tym do tanich chwytów i rozwiązań często stosowanych w podobnych opowieściach. Dopiero po zastanowieniu można wpisać „Paranormal Activity” w serię nowych horrorów, egzorcyzmów i historii z nawiedzonych miejsc. Widzowie prędzej przypomną sobie własne lęki z dzieciństwa, gdy bali się zasypiać przy zgaszonym świetle, a kontury krzeseł, szaf i ubrań przybierały zastraszające kształty. To dlatego tysiące dolarów, za które film nakręcono, powoli zmieniają się w dziesiątki milionów, które zarobi.