Mikołajek (*****)
Źródło forumfilm.pl
Jedna z klasycznych opowieści z dzieciństwa, jeden z literackich majstersztyków dla dzieci i dorosłych jednocześnie, trafił na kinowy ekran. Przez równe 50 lat nikt nie zdecydował się na ten krok, uzasadnione były więc wszelkie obawy wszystkich wyznawców Mikołajka. Na całe szczęście realizatorzy zachowali i ducha mikołajkowych anegdot i błysk opowiadań Rene Goscinnego, a nawet oddali hołd rysunkom Jean-Jacquesa Sempe.
W czołówce filmu, ze znanych czytelnikom podobizn, zbudowano całe miasto, ramy świata, w którym oglądać będziemy przygody już fabularnego Mikołajka. Klamrą spojrzenia, które zaproponował Laurent Tirard, wraz z gronem współscenarzystów, jest finałowe wyznanie tytułowego bohatera, który chce rozśmieszać ludzi.
– Chce być klaunem - skomentowało na mikołajkowym seansie jedno z dzieci.
Wraz z lekturą kolejnych, kanonicznych książeczek, m.in. „Rekreacji” i „Wakacji Mikołajka” młody widz będzie mógł się zreflektować, że chłopcu z Francji chodzi o inny rodzaj rozweselania. Wyposażony w cięte słowa Gościnnego wprowadza nas od 50 lat w świat specyficznego poczucia humoru. Tej, podanej na chłodno lecz budzącej gorące skojarzenia, obserwacji świata dorosłych nie brakuje w kinowej wersji.
Maxime Godart, tak jak i inni dziecięcy bohaterowie filmu, pasuje do wyobrażeń czytelnika.
Nie są to przy tym ożywione postaci z rysunków, raczej chłopcy, którzy w urokliwy sposób uosabiają zespół cech, które przypisywaliśmy przez lata ich postaciom. Alcest będzie tu trochę bardziej schludny, to prawda, Euzebiusz nie wspomni ani razu o fandze w nos, ale już Kleofas i Gotfryd mogą się od tego roku bardziej kojarzyć ze swoim filmowym wcieleniem niż literackim opisem, tak udanie zaprezentowali się młodzi Victor Carles i Charles Vaillant.
Mikołajek i inne chłopaki próbują w filmie przechytrzyć mamę i tatę głównego bohatera.
Fabuła przypomina typową fabułę dla dzieci – punkt wyjścia to komedia omyłek, ale prowadzi do sekwencji zdarzeń przygodowych, wręcz dramatycznych. Wszystko zachowuje ducha i urok książkowych anegdot, a w tle w ważnych rolach przewijają się znane nam postaci – Pani, Rosół, Ananiasz i sąsiad – pan Bledur.
Mikołajek jest przerażony, że będzie musiał ich wszystkich opuścić, kiedy rodzice sprezentują mu braciszka. Straszakiem jest streszczony przez Ananiasza Tomcio Paluch, a ratunek może płynąć z inspiracji Asteriksem i Obeliksem – cudownie, że twórcom udało się zgrabnie wmontować w akcję filmu odwołanie do innych popularnych postaci, stworzonych przez Goscinnego.
Filmowy „Mikołajek” ma zresztą o wiele więcej wdzięku niż kinowe „Asteriksy”. Z inwencją własną scenarzyści nie przesadzali – w wir wydarzeń udało się wkomponować sytuacje znane z wielu opowiadań. Mama, grana z wdziękiem przez Valerie Lemercier, na tle wzorcowego mieszczańskiego wnętrza z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, wsiądzie też za kierownicę samochodu, ojciec, którego bezbłędną vis comica obdarzył Kad Merad, spróbuje wkraść się w łaski swojego szefa. Powrócą historie z chorą Panią, nauką o rzekach Francji, wędrującym do kąta Kleofasem, Joachimem, który ma swoje kłopoty, gwiżdżącym gwizdkiem taty – policjanta Rufusem i Gotfrydem, który ma bajecznie bogatego tatę.
Do filmu będzie warto wrócić, bo udało się w nim stworzyć klimat z powieści Mikołajka, ale bezpośredni po seansie cudownie jest powrócić do książeczek – oryginalnych opowiadań Goscinnego. I wyłowić z nich inspiracje scenarzystów lub dosłowne cytaty, które przeniesiono do filmu. Z tym kinowym Mikołajkiem i refleksjami po jego premierze warto będzie w tym roku spędzić cały okres świąteczny. Gdy ktoś spróbuje wam wmówić, że to zły pomysł – zgotujcie mu wielką drakę. No bo co w końcu, kurczę blade.