Chris Botti rozkochany w Italii
W przeszłości stać go było na granie muzyki nieprzewidywalnej i wciągającej. Działo się tak, gdy słuchałem jego doskonałych solówek na albumie „Blue Nights” z udziałem Billa Bruforda, Tony’ego Levine’a i Davida Torne’a. Podobnie czułem się, gdy brzmieniem swojej trąbki czarował na kolejnych solowych krążkach „First Wish”, „Slowing Down The Word”, czy „Night Sesssions”. Chris Botti aspirował do miana godnego następcy Cheta Bakera.
Czy to mu się udało? Śmiem wątpić. Ostatnie albumy artysty - mimo że dopieszczone pod względem produkcji i jakości brzmienia, obfitujące w przepiękne kompozycje, jak „When I Fall In Love”, czy temat z filmu „Cinema Paradiso” Ennio Morricone - zdają się przywodzić na myśl dorobek cenionego w USA, lecz mimo wszystko ocierającego się o banał Kenny’ego G. (któremu nie można odmówić technicznej sprawności posługiwania się saksofonem, ale inwencji twórczej na jego albumach jest jak na lekarstwo).
Obawiam się, że podobny los może dosięgnąć mojego ulubieńca Chrisa. Bo ciężko mi tak po prostu uwolnić się od brzmienia jego cudownej trąbki, zwłaszcza gdy towarzyszy jej głos Stinga w „What Are You Doing The Rest Of Your Life”. Naprawdę trudno ustać w miejscu, gdy swoim głosem improwizuje Jill Scott w "Good Morning Heartache”, a Botti wspina się na wyżyny improwizacji. Takich właśnie zacnych gości zaprasza on na swe albumy. Ostatnie, wciąż nie wydane w Polsce, koncertowe wydawnictwo artysty przynosi także genialną wirtuozerię klawiszową Billy’ego Childsa.
Mam jednak dziwne wrażenie, że album "Italia" - najnowsze dzieło tego podopiecznego Stinga (bo tak naprawdę to on odkrył dla mas trąbkę Chrisa na swoim „Brand New Day”) - jest albumem skrojonym na potrzeby masowego odbiorcy. I niespecjalnie przekonuje mnie wykorzystanie muzyki włoskich twórców, których przecież uwielbiam („Nessum Dorma” Pucciniego, czy fragmenty „Dawno temu w Ameryce” Morricone; na płycie śpiewa też Andrea Bocelli), bo dźwięki odgrywane sa często nuta w nutę, a to już znamy z innych wykonań.
Wolę, gdy Chris puszcza wodze fantazji i improwizuje, bawi się formą, a przecież i na to go stać. Szkoda, że na „Italii” tych momentów jest tak mało. Co wszakże nie przeszkodzi prawdziwym fanom w zakupieniu tego dzieła, gdyż idealnie sprawdza się ono jako muzyczne tło długich, jesiennych wieczorów. Także tych sobotnich w Radiu RAM, gdzie często gram utwory Bottiego.