Ricky (***)
Źródło gutekfilm.pl
Ricky wygląda jak komediowa wersja dramatu braci Dardenne. A przecież słynący z oryginalności Francois Ozon z pewnością nie chciał nakręcić zwykłego pastiszu. Cokolwiek innego pragnął zaproponować – utknął w drodze.
Tytułowe dziecko, któremu rosną skrzydła nie jest bohaterem bajki. Chociaż cały repertuar filmowych środków sugeruje, że mamy do czynienia właśnie z baśniową opowieścią – jazdy kamerą, muzyka realizmu magicznego. To w filmie może irytować najbardziej.
Ozon chce być również naturalistyczny – dlatego skrzydła, które rosną małemu Ricky’emu bardziej przypominają pokryte miękką, oślizgłą skórą skrzydła kurczaka, niż anielskie, puszyste pióra, charakterystyczne dla bajek. Samo zaś pojawienie się skrzydlatego bohatera zaburza rozwijający się na naszych oczach dramat społeczny – matka pracuje w fabryce, ojciec to przygodny kochanek.
Na początku był amantem i macho, z każdym kolejnym dniem wychodził z niego toksyczny partner, który nadużywa alkoholu. Wyrzynające się skrzydła sprowadziły zaś na rodziców podejrzenie o znęcanie się nad dzieckiem. Kluczową rolę może jednak odegrać starsza siostra Ricky’ego. Skoro poczucie zagrożenia stworzyło pojawienie się w domu mężczyzny, to co dopiero czuła po zetknięciu z demonicznym przypadkiem młodszego brata? W tej interpretacji „Ricky” stanowi przypowieść o zazdrości starszego rodzeństwa o młodsze, a skrzydła symbolizują nowy obiekt zainteresowania.
Bardziej niż filmu jestem ciekaw prozy – Ricky to adaptacja noweli Rose Tremain, autorki genialnej książki „Restoration”. I na zimowe wieczory bardziej od filmu polecam właśnie książkę. Może w niej uniknięto oczywistego zakończenia rodem z taniej, familijnej fantastyki. Ozon pewnie zostanie wytłumaczony przez wielbicieli, że tu również sięgnął po pastisz. To przywilej kinowego artysty skaczącego z filmu na film po kolejnych gatunkach. Nie zmieni to jednak faktu, że „Ricky” stanowi najsłabsze dokonanie w dorobku francuskiego oryginała.