Daybreakers. Świt (***)
Źródło kinoswiat.pl
Od recenzowanego poniżej „Parnassusa” wolę zdecydowanie „Daybreakers” – to bardziej mój klimat, miejscami cyberpunkowe, miejscami egzystencjalne kino grozy. Szkoda jedynie, że bracia Spierig nie wykorzystali wykreowanego na ekranie potencjału.
Już sam na ziemi Will Smith w sentymentalnym science-fiction „Jestem legendą” miał więcej ciekawostek dookoła niż Ethan Hawke, jako wampir-hematolog.
W „Daybreakers” obronił się sam pomysł. Film można śmiało postawić na pierwszym miejscu wampirzej przyszłości, która w ostatnich latach zastąpiła w kinie dzieła gotyckie, historyczne lub prostą sieczkę a la Blade.
Film braci Spierig tak naprawdę ma więcej wspólnego z „Wywiadem z wampirem” niż z sagą „Zmierzch”, czy serialem „Czysta krew”, być może dzięki temu ogląda się go dobrze. Ludzie są w świecie „Daybreakers” zwierzyną hodowlaną na wymarciu, ich krew, bez której wampiry żyć nie mogą, zaczyna być racjonowana.
Zagrożeniem staje się rosnąca przestępczość, korporacyjna chciwość, ale i samobójczy głód.
Wampiry, które zaczęły żerować na innych przemienionych lub pić własną krew mutują w przerażające stwory. Walka z nimi zapewnia filmowi odpowiednią dawkę scen akcji podszytych wampiryczną grozą. Ciekawie rozwiązano sprawę zabójczych promieni słonecznych – życie nie toczy się tylko nocą, Spierigowie pokazali jak rozwinąłby się przemysł motoryzacyjny dla wampirów, umożliwiający jazdę z całkowicie wyciemnionymi szybami. Ryzyko szybkiej jazdy w ciemnościach doprowadzi „Daybreakers” do najważniejszego punktu zwrotnego, z udziałem Willema Dafoe, przywódcy ludzkiej rebelii. Ludzie, którzy nie zostali jeszcze schwytani na krwawe farmy budują ruch oporu w konkretnym celu.
Dafoe jeszcze lepiej niż Hawke pasuje do zblazowanej roli w wampirzym świecie, ale od momentu jego pojawienia się na ekranie film przestaje trzymać w napięciu. Nie pomaga nawet nazwanie bohatera Elvisem i oddanie wampirzego hołdu królowi rock and rolla. Pozostaje pytanie – czy w następnej części walczyć będzie fan Michaela Jacksona ? „Daybreakers” z duetem Hawke-Dafoe na ekranie przestaje być wizją przyszłości po przejściu krwawego wirusa, staje się kinem akcji w ciekawej scenerii. Lepiej zaczyna na tym tle wyglądać Sam Neill jako krwiożerczy czarny charakter.
Finałowa wolta jest ciekawa i widowiskowo podana. Najbardziej krwawe sceny mają baletowy wdzięk, niestety Spierigowie zepsuli je prostackimi chwytami prosto z hollywoodzkich superprodukcji. Na prawdziwy przełom musimy czekać do drugiej części, która – jak wynika z ostatniej sceny – powinna trafić do kin prędzej niż później. Pytanie czy wówczas Ethan Hawke dalej będzie udawał, że gra w poważnym filmie, a Willem Dafoe po prostu dobrze się bawił ?