Alicja w Krainie Czarów (***)
Źródło forumfilm.pl
Czarów nie ma zbyt wiele. Alicja wydaje się zmierzać wprost do krainy dolarów. Magia powinna wywoływać zdziwienie, a w najnowszej superprodukcji 3D nawet trójwymiarowe efekty wydają się wtórne. Lepsze pokazano nie tylko w „Avatarze”.
Każda adaptacja „Alicji w krainie czarów” powinna przemawiać nie tylko siłą literackiego pierwowzoru, ale również własnym, oryginalnym pomysłem. U Tima Burtona najmocniej przemawiają animowane efekty, niestety niekoniecznie interesujące. Robi wrażenie przepych, ale spora dawka kiczu męczy.
Zamiast oryginalnej wizji mistrza kinowego mroku otrzymujemy landrynkową zabawę twórcy „Charliego i fabryki czekolady”.
Podobny jest przepych i nadmiar, podobne nawet stroje bohaterów świata fantazji. Kilka kostiumów może rzeczywiście zapaść w pamięć, dotyczy to nie tylko księżniczek, ale i pociesznych bliźniaków. Niestety samych scen czy sekwencji nie będziemy nosić w pamięci, jak to bywało przez lata z ilustracjami kolejnych wydań powieści Lewisa Carrolla. Nawet skok do króliczej nory i spadanie w dół, w dół, w dół nie robią większego wrażenia.
Oryginalny dubbing Alana Rickmana i Stephena Fry’a oraz dobre pomysły animatorów pozwalają uratować gąsienicę i kota, najciekawszych bohaterów krainy czarów. Na jaskrawych tłach nie było miejsca dla poszukującej gry aktorskiej, w efekcie Helena Bonham-Carter jako Czerwona Królowa i Johnny Depp w roli Kapelusznika wypadają mocno niekorzystnie. Grają na podobną nutę co w musicalowym „Sweeney Todd”, a przecież repertuar odmienny. Korzysta na tym Mia Wasikowska – filmowa Alicja wywiązuje się znakomicie z niewdzięcznej roli. Pozwala nam uwierzyć w postać, zaakceptować nastoletnią dziewczynę jako Alicję z wizji Carrolla. Teraz przed Mią Wasikowska jeszcze trudniejsze zadanie – sprawić, by niespodziewanie największe odkrycie filmu, nie okazało się zachwytem chwilowym.
Sprawdzianem będzie przygotowywana nowa wersja „Jane Eyre”. Tam Wasikowska zagra u boku znanego z „Fish Tank” i „Głodu” Michaela Fassbendera.
Po „Alicji w krainie czarów” może być zadowolona, ale nie dumna. Finałowa scena akcji woła o pomstę do Białego Królika. Perypetie Alicji po drugiej stronie lustra nie wnoszą nic nowego do kina, które przeżyło boom fantasy lat osiemdziesiątych. Podobne fabularne rozwiązania i dramaturgiczne skoki napięcia stosowano w „Labiryncie”, „Niekończącej się opowieści”, nawet „Willow”. Sentymenty zostają jednak zagłuszone, nieznośna ścieżka dźwiękowa „Alicji”, autorstwa Danny’ego Elfmana, zdaje się imitować ilustracje muzyczene „Harry’ego Pottera” i przypomina, że współczesne fantasy w kinie kręcone jest z większym rozmachem, nawet scenariuszowym.
W „Krainie czarów” nie ma żadnych bocznych tropów, a byle część „Pottera” była bardziej mroczna niż „kraina czarów” w wersji Tima Burtona. Są w jego „Alicji” przerażające dla dzieci strachy, ponure wizje śmierci i zniewolenia, ale nie ma ogólnej atmosfery niepokoju. W uspokajaniu najmłodszych widzów rodzicom pomogą czarno-białe, a właściwie czerwono-białe podziały, doprowadzone do granic kicz-wytrzymałości przez scenograficzno-komputerową ekipę Burtona. W efekcie nadmiaru cukierkowych efektów i trywialnych pomysłów scenariuszowych „Alicja w krainie czarów” trąci drugą i trzecią częścią „Władcy pierścieni”.