ZATOKA DELFINÓW *****

Jan Pelczar | Utworzono: 25.05.2010, 15:17 | Zmodyfikowano: 25.05.2010, 15:18
A|A|A

„Zatokę Delfinów” oglądałem ze ściśniętym sercem. Podczas zeszłorocznych wakacji świetnie bawiłem się w jednym z europejskich delfinariów. A któryś z oklaskiwanych wówczas delfinów mógł pochodzić z tytułowej zatoki, krwawego miejsca na mapie Japonii. W Taiji delfiny są przez rybaków zaganiane nad brzeg, przetrzymywane przez noc, a potem selekcjonowane. Część ssaków zostaje odłowiona i sprzedana do parków rozrywki, reszta zabita w brutalny i krwawy sposób. W „The Cove” zobaczymy selekcję i śmierć w męczarniach, ale twórcy nie epatują morderczymi sekwencjami. Ze szczegółami opisują jedynie swoje wysiłki, poczynione, by pokazać światu jakiekolwiek zdjęcia z zatoki Taiji. Japońscy rybacy i miejscowe władze robią wszystko, by świat nie dowiedział się o kaźni delfinów. Ekolodzy są pod najdrobniejszymi pretekstami wydalani znad zatoki, teren jest ogrodzony i ściśle strzeżony.

Ric O’Barry treser delfinów, który prowadzi krucjatę przeciw Taiji utrzymuje, że jego dawni towarzysze byli nawet mordowani. Druga strona rzeczywiście nie zabiera głosu, ale twórcy filmu dają do zrozumienia, że jedyny możliwy komentarz to całkowite dementi. „Zatoka delfinów” jest zatem opowieścią o zdobywaniu dowodów, którym zaprzeczyć się nie da. Pod tym względem jest to najbardziej imponujący dokument interwencyjny. Reżyser Louie Psihoios zgromadził ekipę niczym bohater „Ocean’s Eleven” – sięgnął zarówno po doskonałych nurków, mistrzów survivalu i sportów ekstremalnych jak i specjalistów z Hollywood, którzy przygotowali najwyższej klasy sprzęt do rejestrowania sytuacji w tytułowej zatoce. Kamery i mikrofony schowano w sztucznych skałach i zatopiono w wodach Taiji. Dokumentowanie scen mordu delfinów było możliwe dzięki akcjom godnym komandosów. Sekwencje z nocnych wypadów, podczas których podkładano niezbędny sprzęt na ściśle strzeżonym nabrzeżu przypominają kino akcji. Nie da się jednak zapomnieć, że to nie fabularna hipoteza, a rzeczywistość. Zamiast filmu o skoku na bank, mamy dokumentalny skok ratunkowy, a emocji jest więcej niż w niejednej sensacji, nie zapomniano również o odpowiednich ujęciach.

 „Zatoka delfinów” demaskuje też sztuczki stosowane na arenie międzynarodowej przez rząd Japonii, jest również prawdziwym memento dla konsumentów. Reżyser przyznaje, że od czasu realizacji filmu unika jedzenia ryb, bo odkrył, co zostaje powtórzone widzom przez specjalistów, że nadmierne ich spożycie powoduje wzrost poziomu rtęci w ludzkim organizmie.

Po seansie „Zatoki delfinów” inaczej patrzę na szczęśliwe wydawało się chwile spędzone w delfinarium. Okazuje się, że w niewoli większość delfinów ginie, te, które oglądamy cierpią na stres, są karmione lekami na wrzody. Przewartościowanie stało się początkiem misji głównego bohatera filmu. Ric O’Barry był treserem delfinów ze słynnego serialu „Flipper”. Po sukcesie telewizyjnej produkcji delfinaria zaczęły masowo powstawać na świecie. Gdy O’Barry zaczynał były tylko trzy – teraz są wielomilionowymi korporacjami. Treser delfinów z „Flippera” mówi, że zamierza uwolnić każdego morskiego ssaka, jakiego uwolnić będzie w stanie. „Spędziłem 10 lat by stworzyć ten biznes. I ostatnie 35 lat, by go zniszczyć” – mówi Rick O’ Barry. Według trenera delfiny trzeba zobaczyć na wolności, by zrozumieć dlaczego niewola nie jest dla nich. O’Barry tłumaczy też: „Delfiny są stworzeniami akustycznymi. To ich główny zmysł. Najlepszy sonar ludzkości jest zabawką, w porównaniu z umiejętnościami delfina. Gdy jesteś w wodzie delfiny potrafią cię prześwietlić. Widzą, jak bije twoje serce. Widzą twoje kości. Widzą, czy jesteś w ciąży. Za pomocą dźwięków zdobywają wiele informacji”. Wedle O’Barry’ego mają też świadomość i potrafią popełnić samobójstwo.

Twórcy „Zatoki delfinów” przeprowadzili i sfilmowali uzasadnioną interwencję. W świecie, który marzy o kontakcie z zaawansowaną cywilizacją pozaziemską lekceważone jest wyniszczanie rozwiniętej cywilizacji, która dzieli z ludźmi oceany. Każdy widz może coś z tym zrobić. Słusznie na napisach końcowych David Bowie śpiewa: „We could be heroes. Just for one day”. „Zatoka delfinów” to nie tylko bezbłędnie zrealizowany Eko-dokument, to również poruszająca historia odkupienia i przemiany.

REKLAMA