Rozmowa z Christophem Titzem
Michał Sierlecki: Twoja muzyka stanowi mieszankę jazzu, folku, elektroniki, ale zwykle krytycy używają w stosunku do niej określenia jazzpop. Czy zgadzasz się z takim porównaniem?
Christoph Titz: - Staram się tłumaczyć moją muzykę jako jazzpop, ponieważ to nie jest czysty jazz, to raczej coś podobnego do jazzu. Czerpię moją inspirację z muzyki pop i innych gatunków, które możesz znaleźć na całym świecie. Jest to jazzpop, ponieważ z jazzu ma improwizacje, a pop czerpie trochę z rocka, ja wychowałem się na muzyce rockowej. Keith Jarrett dał mi inspirację do improwizowania po swojemu przy pianinie. Na trąbce grałem klasykę, daleko mi było do jazzu, moja muzyka jest zatem uniwersalna, a inspiracje przychodziły z różnych stron.
Zanim zaczniemy rozmawiać o Twoim nowym albumie, chciałbym wspomnieć o świetnych melodiach, które tworzysz, jesteś znakomitym kompozytorem. Jak to się dzieje? Czy melodia po prostu jest w Twojej głowie, czy powstaje w wyniku obserwacji?
- To zależy. Czasem po prostu siedzę w samotności, ćwiczę na trąbce i pewna melodia nie może się ode mnie odczepić, czasem mam tylko akordy i groove. Czasami jednak jest to bardzo trudne, na przykład utwór „Perception” powstawał dwa lata. Nie znajduję jednoznacznego rozwiązania.
Na swoim wrocławskim koncercie promowałeś nowy album „When I Love”. To bardzo delikatna, oryginalna muzyka, nie pozbawiona wyczucia. Odnalazłem tu brzmienia Wschodu, orientalne motywy, choćby w otwierającym ten album „Trust Me”. Co o tym sądzisz?
- Nie pamiętam, skąd dokładnie przyszła inspiracja. Byłem w Kairze, w Egipcie. Myślałem co mogę począć z tym utworem, ponieważ każdy koncert rozpoczynaliśmy od tych dźwięków i za każdym razem coś w nim zmieniałem. I wtedy poprosiłem skrzypka, by trochę poimprowizował, ja dopisałem aranżację i utwór przybrał właśnie taki charakter. W tym nagraniu bierze udział Affa Musavezari, gra na perkusji, jest z Iranu, zna się na arabskiej muzyce.
Słyszałem, że nagrałeś również swoją wersję utworu „Clocks” zespołu Coldplay. Dlaczego właśnie ten utwór i co sądzisz o twórczości Coldplay?
- Bardzo ich lubię. Przede wszystkim za melodie, brzmienie. I za cudowne piosenki, które chwytają za serce. Kiedy pierwszy raz usłyszałem „Clocks”, byłem zachwycony, także wspaniałym głosem wokalisty. To w sumie prosta rzecz - to, co on robi - ale jest szczera i naprawdę na mnie działa. Niestety nie otrzymałem zgody na nagranie tego utworu na płytę. Ich menadżment na to nie pozwolił. Niełatwo uzyskać pozwolenie na nagrywanie ich piosenek. Dlatego zrobiłem to tylko dla siebie.
W utworze „Perception” odkryłem podobieństwa do dźwięków trąbki Terence’a Blancharde’a, na przykład do ścieżki dźwiękowej filmu „Original Sin”.
- Nie jestem Terencem Blanchardem. W zasadzie mało słucham muzyki, nie orientuję się w niej aż tak bardzo. Moja menadżerka Natalia słucha na okrągło polskiej stacji radiowej grającej jazz, ale ja nie wiem, czego słucham. Cieszę się, że gdzieś tam słychać Blancharde’a, ale to nie jest zamierzone z mojej strony.
Na scenie i na albumach grają z Tobą znakomici muzycy. Czy chciałbyś ich przedstawić?
- Daniel Schroeteler na perkusji, Gero Korner na instrumentach klawiszowych, Uli Brodersen na gitarze i Edward Maclean na basie. To zaszczyt mieć ich razem w składzie, gdyż wszyscy są bardzo wziętymi muzykami. Czasami muszę improwizować i zmieniać muzyków. Tak było na przykład niedawno na jednym z koncertów. Ale nie lubię zmian, bo one wymagają większej ilości prób. Jednak każdy ma swobodę działania, czuje się wolny i to jest dla mnie bardzo ważne.
W tytułowym nagraniu „When I Love” możemy usłyszeć Jenn Schwed - poetkę. Jak się poznaliście i skąd wziął się pomysł wspólnego nagrania?
Mój dobry przyjaciel w Niemczech George Boscamp pracował dla poprzedniej wytwórni płytowej, jest także promotorem muzyki, DJ-em. Dwa lata temu dostał jej dziesięć tekstów. Jeden z nich wpadł w moje ręce, choć projekt był taki, by dziesięciu wykonawców skupiło się na muzycznej warstwie tych dzieł. Powierzono je też DJ-om. Pomyślałem, ze to świetny tekst na album, na piosenkę. I znajduje się teraz tylko u mnie. Nie ma go jeszcze na tej składance. Ona tworzy w domu, nie uczestniczy w życiu publicznym, pisze do szuflady. Lubię jej głos. Był inspiracją dla tego utworu, a kolejną był brytyjski zespół „The Streets”.
Dotychczas grałeś z wieloma artystami, na przykład z Marlą Glenn, Reinhardem Meyerem, Frankiem Poppem, czy Raw Artistic Soul. Gdybyś mógł wybrać artystę, z którym chciałbyś nagrywać, kto by to był?
- Wiesz, jest ich wielu, gram dla siebie. Ale jeśli myślimy o wokalistach... Bardzo lubię Toma Waitsa, Stinga, ale on jest okupowany przez Chrisa Botti, znam świetnego perkusistę Ranniego z Kolonii. Myślę, że chciałbym kiedyś zagrać z Robbiem Williamsem. Oczywiście Keith Jarrett, ale to jest tak wysoki poziom, że mogę sobie tylko o kimś takim pomarzyć.
Na Twoim ostatnim albumie jest polski akcent, mianowicie utwór „Poranna kawa”. Dlaczego taka piosenka? Skąd ten pomysł i ukłon w stronę Polski?
- Po pierwsze, moja menadżerka Natalia Kepesz jest Polką, ten utwór dedykuję jej i temu krajowi. Bardzo lubię tu przyjeżdżać i móc koncertować. Gram tu już około roku. Jest tu ciepła atmosfera, znakomite przyjęcie od publiczności. Pomyślałem więc, jak nazwać ten utwór, on jest trochę jak poranna kawa, zatem niech tak zostanie. Po angielsku brzmi on trochę nudno, lepiej brzmi po polsku jako poranna kawa.
Krytycy zwykli porównywać Cię do Milesa Davisa lub Cheta Bakera, ale ja myślę, że masz swój niepowtarzalny styl i to jest w tej muzyce istotne. Jakie są Twoje plany na przyszłość?
- Nagrywam latem materiał na żywo z bandem w klubie jazzowym w Niemczech. Przed Bożym Narodzeniem chcę też przyjrzeć się bliżej moim dotychczasowym dokonaniom, może wydam album koncertowy, prawdopodobnie także DVD koncertowe. Chcę też wrócić do komponowania. Jest tyle inspiracji, zatem wkrótce także pewnie nowy album.
Sporo podróżowałeś - Kuba, Bliski Wschód, Maroko. Jak ludzie reagują na Twoja muzykę? Wiem już, że w Polsce reakcja jest bardzo dobra.
- Podróżowanie jest najwspanialszą częścią tego zawodu. Byłem na przykład cztery razy w Indiach. To niezwykłe. Ale gdy patrzymy na Bliski Wschód, na tych innych od nas ludzi, musimy ich szanować. To inna kultura, ale też ciekawa. Jestem ostrym krytykiem polityki Busha i Stanów Zjednoczonych. To niebezpieczny człowiek.
Czy myślisz, że muzyka może łączyć kultury, pełnić rolę pomostu, wspólnego mianownika? Czym jest dla Ciebie muzyka?
- Dla mnie to przede wszystkim pasja. Wstaję rano i chcę ćwiczyć. To mój zawód i hobby. Nie musisz znać języka, by być zrozumianym dzięki muzyce - w Indiach, na Kubie. Chcę podróżować, poznawać nowych ludzi. Dobry przykład to żydowska orkiestra z Izraela, która gra Wagnera. Dlaczego nie? To działa. Można się tym bawić. Trzeba o tym mówić.