Beherovka i muzyka świata
To prawda, że na Twój debiutancki koncert przyszło całe miasto?
- Tak, niemal cała Bielawa. Bilet do kinoteatru kosztował złotówkę, a zespół Incognito, który założyłyśmy z dziewczynami w siódmej klasie podstawówki, wystąpił w spódniczkach i białych bluzkach, jak na apelu. Nie jadłam cały dzień i niemal nieprzytomna wykonałam „Modlitwę" Okudżawy, bo wcześniej śniło mi się, że mam ją zaśpiewać. To był sukces, nawet burmistrz wyszedł na scenę z kwiatami.
A Incognito zaczęło długą karierę.
- Bujałam się z nim po festiwalach piosenki studenckiej z sześć lat. Do pierwszego roku studiów we Wrocławiu. A potem bezboleśnie przeszło to w inne projekty. Miałam nawet zespół o nazwie Natalia Grosiak Band. Tylko że moi muzycy byli rockowymi chłopcami i ja z tym delikatnym głosem nie bardzo pasowałam. Potem poznałam Dawida Korbaczyńskiego. Godzinami puszczał mi George'a Bensona, a ja mu Pata Metheny'ego. Zafascynowaliśmy się takimi brzmieniami i tak powstał zespół Mikromusic. Potem dobraliśmy sobie idealny skład muzyczny: Roberta Szydłę, Michała Czwojdę, Roberta Jarmużka i Adam Lepkę.
A śpiewa „najcieplejszy głos we Wrocławiu". Mało brakowało, byś tym głosem oskarżała na sali sądowej.
- Skończyłam prawo, nawet krótko pracowałam w kancelarii, ale uznałam, że w życiu trzeba robić to, co się umie najlepiej. Dlatego piszę piosenki i śpiewam.
I tak stałaś się drugą w Polsce, po Renacie Przemyk, wokalistką bohemistką.
- Moja wspaniała polonistka z liceum podrzuciła mi kiedyś „Śmierć pięknych saren" Otto Pavla, potem przeczytałam „Kacicę" Kohouta. Po tych przepięknych książkach wiedziałam, że chcę więcej i wymyśliłam drugie studia. Prawo było smutną koniecznością, a bohemistyka przyjemnością.
I słuchałaś Karela Gotta, Heleny Vondrackowej?
- Akurat oni mnie nie fascynowali, za to Milan Kundera jak najbardziej, odkryłam też Michala Viewegha. Pisałam magisterkę o jego powieści „Báje?ná léta pod psa".
Jadąc na koncerty, czytasz Kunderę w oryginale?
- Już nie, to se ne vrati. Choć kiedy jestem za południową granicą, z przyjemnością rozmawiam po czesku. Uwielbiam Czechów za ich luzacką mentalność i życzę nam, nerwowym Polakom, żebyśmy trochę ich poobserwowali.
I żebyśmy nie śmiali się z ich języka?
- To działa w dwie strony, bo dla nich polski język jest twardy, jak dla nas niemiecki. Poza tym parasolka to naprawdę nie jest smaticzka na paticzku, a netoperek to nie batman.
Nie wierzę, że nie znasz żadnych zabawnych zwrotów.
- Teraz już mnie to tak nie bawi, ale kiedyś sprawdziłam, że „zakonnicę w koparce" można przetłumaczyć jako „jebtiszkę w ripadle".
Gdy przychodzą do Ciebie przyjaciele, to stawiasz pilsnera i robisz knedliki?
Nie, ale czasem pijemy beherovkę. Piszesz teksty po polsku, ale najczęściej o lasce nebeskiej.
Młodzi wokaliści kojarzą się raczej z buntem.
- Wolę obserwować życie niż się przeciw niemu buntować, ale bardzo lubię emocjonalne śpiewanie. Dianę Krall uważam więc za świetną wokalistkę, ale za nią nie przepadam, za to...
... wiemy, wiemy - przepadasz za Björk, do której wszyscy Cię porównują.
- Niestety, zawsze jest się do kogoś porównywanym. Staram się jej nie słuchać, żeby nie mówiono, że ją naśladuję.
Leszek Możdżer powiedział, że idąc ulicą wszędzie słyszy muzykę. Z Tobą jest podobnie?
- Ludzie wrażliwi na muzykę słyszą ją wokół. Nawet stukanie filiżanką, oddech czy kaszel to dźwięki, z których można zrobić fajne sample.
Nauczono Cię tego w Australii, gdzie niedawno trafiłaś jako młoda, zdolna, wybrana spośród paru tysięcy ludzi zajmujących się na świecie muzyką?
- Najpierw trzeba było wysłać swoją płytę i odpowiedzieć w zgłoszeniu na dziwne pytania, układane przez psychologa. Na przykład, kiedy ostatnio płakałam. Miałam też rysować swoje miejsce we wszechświecie i napisać, z czym się kojarzy kształt Australii na mapie.
Z czym Ci się skojarzył?
- Zmrużyłam oczy, popatrzyłam na Australię i Tasmanię i napisałam, że to duża ryba, która rodzi małą rybkę. I tak trafiłam do Melbourne z trzydziestoma DJ-ami, muzykami i producentami. Wokalistki były dwie: ja reprezentowałam biały głos, a Brytyjka Andrea czarny.
Jest szansa, że śpiewałabyś do takiej muzyki świata?
- Oczywiście, żyjemy w globalnej wiosce, mamy internet, komunikatory, przesyłamy sobie pliki muzyczne, dogrywamy coś do tego. Lubimy się, rozumiemy i cały czas coś robimy. Podobnie jak z muzykami różnych zespołów we Wrocławiu.
Ale wybrałaś chyba drogę pod górkę: najpierw poezję śpiewaną, teraz jazz, funk i wiele innych gatunków muzycznych poza jednym - muzyką pop. Nie myślałaś, że to najprostsza droga na szczyt?
- Wielokrotnie. Nawet razu pewnego chłopcy z zespołu namówili mnie do wzięcia udziału w programie „Idol". Zupełnie się nie odnalazłam, zrezygnowałam i wspominam to jako traumatyczne przeżycie, wyścig szczurów. Idę więc własną drogą, choć czasami się wkurzam, bo łatwiej byłoby zrobić komercyjny hit, a potem robić swoje. Ale chyba nie czułabym się z tym dobrze, każdy ma swoją karmę.