Tak balowali w zamku Książ 100 lat temu (ZDJĘCIA)
Fotografie z kolekcji zamku Książ i Fundacji Księżnej Daisy von Pless
Długo, hucznie i z wielka fantazją. Tak w dolnośląskich zamkach bawiono się równo sto lat temu. Szykując się na dzisiejszego Sylwestra warto pamiętać, że wtedy bale potrafiły trwać nawet kilka dni. Normą były kuligi, polowania i bogaty program artystyczny. Nie brakowało prawdziwych szaleństw. Podczas jednej imprez w zamku Książ, goście na srebrnych tacach schodami cesarskimi zjeżdżali wprost do Sali Maksymiliana. Mateusz Mykytyszyn z Fundacji Księżnej Daisy mówi, że wtedy naprawdę potrafiono się bawić.
Ananasy przylatywały samolotem z Berlina, dania podawał mistrz kucharski z Francji, a gościom przygrywała cygańska orkiestra w pełnym składzie. Bale kosztowały majątek. Często towarzyszył im program artystyczny, a nad zabawą czuwało kilkaset osób ze służby. Pretekstem do świętowania był nie tylko sylwester czy karnawał, ale przede wszystkim przyjazd doskonałych gości. A wtedy jak mówi znawca historii zamku Mateusz Mykytyszyn, bywała tam cała Europa.
Inicjatorką większości imprez była księżna Daisy, która w Książu pojawiła się pod koniec dziewiętnastego wieku. Część z bali opisała w swoich pamiętnikach. Opisy i zdjęcie księżnej znajdziecie poniżej. Opisy do poszczególnych zdjęć umieściliśmy w naszej galerii.
Opisy przyjęć arystokratycznych w zamku Fürstenstein na Dolnym Śląsku (dziś Książ) na przełomie XIX i XX wieku. Prezentujemy wybrane fragmenty „Lepiej przemilczeć“ – prywatnych pamiętników Księżnej Daisy von Pless z lat 1895-1914 w tłumaczenie Barbary Borkowy. Wydawnictwo Zamku Książ i Fundacji Księżnej Daisy von Pless, Wałbrzych 2013
19 września 1896. Książ:
Tylko parę linijek, bo śpieszę się, żeby dokończyć swoją nowelę, jako że w ogóle nie miałam ostatnio czasu. 14-go do17-go, codziennie mieliśmy tutaj tańce. Na te, które odbyły się 16-go, postanowiliśmy się przebrać. Wpadliśmy na ten pomysł w ostatniej chwili, ale i tak był wielkim sukcesem; wszystkie panie miały upudrowane włosy. Ja, Patsy (matka księżnej Daisy, pułkownikowa Cornwallis-West) i Shelagh (siostra Daisy, Konstancja księżna Westminster) pożyczyłyśmy klejnoty od Maharadży [Cooch Behar]. Wybrałam szmaragdy. Maharadża włożył tradycyjny niebiesko-złoty strój, turban i wielką ilość biżuterii.
Wielki Książę Rosji Michał wyglądał wybornie w ślicznym japońskim odzieniu, jakie kupiłam niedawno we Wrocławiu, turbanie na głowie i z długim mieczem przy boku; Pan „Nimrod“ Sen , szwagier Maharadży, miał też na sobie tradycyjny strój, a turban zwinął z haftowanego materiału, który przywiozłam z Indii. Ktoś przyszedł przebrany za kucharza; Książę Turynu, jako neapolitański rybak, wszedł w parę białych skórzanych bryczesów, które znalazł w stajni i luźną, czerwoną koszulę z jedwabiu, na głowę zaś wsadził jedną z czerwonych jedwabnych pończoch Hrabiny Torby, na końcu której przywiesił moje czerwone pompony. Gordy był kapitalny w japońskim szlafroku i czerwonych kapciach, z głową obwiązaną kawałkiem różowego perkalu z przyszytym do niego sztucznym kucykiem, jaki kupiliśmy w Świebodzicach i z całą, pomalowaną twarzą.
Niektórzy mężczyźni, zresztą ze świetnym efektem, poprzyszywali sobie do klap i mankietów fraków kawałki kolorowej satyny. Wielu miało na sobie pumpy. Ja użyłam mnóstwo ozdób, jakie znalazłam w domu, co także zrobił Hans, który zaprezentował się w czerwonym myśliwskim żakiecie... Ja miałam na sobie suknię z niebieskiej satyny ze złotymi haftami indyjskimi i wysokim kołnierzem á la Medici. Na upudrowane włosy wsadziłam małą czapeczkę z różowego aksamitu z piórami.
Wielki Książę Michał, Hrabina Torby, Gordy i Maharadża jeszcze tu są; wszyscy inni wyjechali przedwczoraj. Wśród moich gości, w sumie trzydziestu, byli: Książę Turynu z dwoma adiutantami, Książę Fée i Książę Carpeneto, Maharadża z Panem Plowden i Nimrod Senem, Wielki Książę Rosji z Hrabiną Torby, Hrabiostwo Dohna, Hrabiostwo Harrach z kuzynką, Lotka Hohenau z mężem oraz Pan Towsend z żoną. Czuję ulgę, że już wyjechali. Patsy właśnie weszła do pokoju; Maharadża gra na pianinie…
22 października 1902. Północ. Książ:
Olbrzymie przyjęcie w domu. Okropnie zmęczona, dopiero teraz dotarłam na górę. Tańczyliśmy i graliśmy w karty każdego wieczora, ale ponieważ Matylda i Vater tego nie robią, zamówiłam na dzisiaj orkiestrę. Goście przybyli wczoraj; są wśród nich: Hrabia i Hrabina Hatzfeldt; Hrabia i Hrabina Czernin, która jest z domu Kinska... To chyba wszyscy; aczkolwiek są mili, z niecierpliwością czekam na ich wyjazd, żeby móc spędzić trochę czasu z ukochanym maluszkiem, zanim pojadę do Pardubic. Poza tym, mając dom pełen ludzi od końca sierpnia, mam już tego dosyć.
Na zdjęciu księżna Daisy von Pless w stroju rokokowym
Dzisiejsze polowanie zakończyło się wielkim sukcesem; Hans jest, oczywiście, bardzo zadowolony, ponieważ to dopiero trzeci aktywny tutaj sezon i jak tak dalej pójdzie, polowania w Książu będą poprawiać się z roku na rok.
Na dzisiejszy wieczór włożyłam niebieską suknię, do której przypięłam fioletoworóżowe orchidee. Hrabia Voss podarował mi śliczny wenecki wazon dekorowany en relief orchideami naturalnej wielkości. Jest bardzo delikatny; osiemnaście takich wazonów rozkruszyło się w piecu, zanim ten jeden wyszedł w całości. Podobnie jest w życiu: zanim pojawi się doskonały mężczyzna lub kobieta, miliony ludzi musi cierpieć i zejść z tego świata.
11 grudnia 1902. Książ:
Odkąd wróciliśmy do Książa, mamy dom pełen ludzi na polowania. Pierwsi goście zjawili się 4 [grudnia] i byli wśród nich: Ksiażę Joachim Albrecht, drugi w linii kuzyn Cesarza, który przywiózł ze sobą wiolonczelę, jak również adiutanta z wielkimi zębami; portugalski książę Michał Bragança, Książę Salm. Książę Gorttfried Hohenlohe...
Tańczyliśmy po obiedzie i graliśmy w karty. Panie dołączały do myśliwych na lunch; ja byłam z nimi zwykle od rana. Niektórzy z mężczyzn przerywali polowanie po lunchu i dochodzili do nas na saneczkowanie na zboczach Schweizerei (Szwajcarka w Świebodzicach). Jednej nocy poszliśmy po obiedzie na sanki; pełnia księżyca, bezwietrznie, każda gałązka na drzewach pokryta szronem. Kazałam powiesić chińskie lampiony na drzewach biegnących wzdłuż toru saneczkowego i jako dodatkową niespodziankę, zapalić bengalskie ognie u wylotu alejek oraz po obu stronach wzgórza. Całe miejsce żarzyło się na czerwono, by potem przejść w kolor bladoniebieski i zielony; było to coś tak pięknego, że niektórym z nas chciało się aż płakać; pragnęłam wtedy przytulić się do kogoś, lecz pozostało mi tylko westchnienie.
Była to naprawdę zwariowana noc; każdy z moich pięciu arabskich koni ciągnął sanie z takim pędem, że fruwały nad śniegiem. Pojechaliśmy do Riesengrab popatrzeć na Zamek z drugiego końca doliny; przy świetle księżyca wyglądał ogromny i bardzo odległy, ale i tak zauważyłam uspokajające światełko w oknie pokoiku Dzidziusia. Potem popędziliśmy polami w kierunku Alterburgu, czyli Starego Zamku. Kiedy tam przybyliśmy rozszczekały się psy. Nikt nie zareagował na dzwonek, więc dwóch panów, pomimo mojego sprzeciwu, wyważyło bramę. Bałam się, że spuszczone z łańcucha psy mogą się na nas rzucić, ale jak się okazało jeden mały kundelek z krzywymi łapkami pomachał na nasz widok ogonkiem, a drugi, choć znacznie większy, powarczał trochę i uciekł do budy.
Na zdjęciu Luis Hardouin, francuski kucharz (z rodziną) sprowadzony do Książa: