ROWEREM PRZEZ AFRYKĘ: WEJŚĆ PROSTO W LWA, WJECHAĆ W STADO SŁONI (GALERIA NIESAMOWITYCH ZDJĘĆ)
Po drodze zrobili też kilka ładnych objazdów. Na koniec ich liczniki pokazały 21 tysięcy 106 kilometrów. Tyle mieli w nogach, w Podróżach z Radiem RAM postanowiliśmy sprawdzić, co zostało w głowach, sercach i żołądkach. Zaczęliśmy od pytań podstawowych: dlaczego postanowili przejechać Afrykę na rowerach i skąd nazwa bloga Pataty i pomarańcze (http://patatyipomarancze.pl/).
Trasa wiodła z Casablanki do Cape Town.
Kto jeździ po Afryce rowerem, ten nocuje w namiocie. Trzeba się liczyć ze spotkaniem oko w oko z lwem i słoniem. Agnieszka ze śmiechem wspominała najbardziej przerażające chwile swojego życia. Zdarzyły się w Botswanie, na terytorium lwicy. Ze słoniami było prościej, bo da się je... wyklaskać.
Agnieszka i Adam wyklaskali słonie. A kto klaskał po ich powrocie? Przejechali 21 106 kilometrów. I to bez specjalnego przygotowania. Odcinek przez Saharę nie był najtrudniejszy, bo jedzie się tam po nawierzchni asfaltowej.
Drogę po kontynencie afrykańskim najbardziej uprzykrzała konieczność wjeżdżania do dużych miast. Agresja kierowców w Abidżanie może przyprawić o załamanie nerwowe.
Afryka to magiczne miejsce- można zostać obudzonym bębnami i zorientować się, że nocleg rozbiliśmy blisko tubylczej obsady. A także spotkać w drodze 19-latka, który mieszka we Wrocławiu na tej samej ulicy i postanowił dojechać rowerem do Dakaru.
Agnieszka, z uporem godnym etnologiem, namówiła Adama na "Misję Turkana". Chodziło o marzenie, by spotkać rdzennych mieszkańców północnej Kenii.
Czerwona, przepiękna, niekończąca się pustynia - tak wyobrażali sobie Namibię. Okazało się, że duża część terenów jest prywatna. I jedzie się pomiędzy czerwonymi pustyniami w tunelu, między ogrodzeniami. Na koniec nasi goście zdradzili nam dwa afrykańskie miejsca z dobrym jedzeniem.
Zapisaliśmy. Za tydzień posłuchamy rad Łukasza Połubianko, który właśnie wrócił z Grecji i przymierza się do Nowej Zelandii.
REKLAMA