Ostatnia Rodzina ******
Alicia Silverstone jednak znajdzie miejsce w historii kina. „Ostatnia Rodzina” to najwybitniejszy film z jej udziałem. Popularna na przełomie wieków aktorka młodzieżowego kina hollywoodzkiego stała się bohaterką przejmującego monologu, który wprowadza nas w świat Zdzisława Beksińskiego. Scenarzysta Robert Bolesto, który ujawnił przy okazji niebywałe talenty reporterskie i redaktorskie, skomponował otwarcie filmu z dwóch mejli, wysłanych przez artystę do swojego marszanda. Dzięki maestrii Andrzeja Seweryna udało się w jednej scenie otworzyć nad filmem nawias. Widz może umieścić w nim swoje mroki i niepokoje, własne przemyślenia na temat fatum, kresu i tego, co nas czeka w przyszłości i w samotności.
POSŁUCHAJ WYWIADÓW Z TWÓRCAMI FILMU OSTATNIA RODZINA
Dzięki temu obrazy Beksińskiego można traktować dalej jak meble. „Zwierzątka domowe” – mówiła o nich Zofia, zagrana w filmie przez Aleksandrę Konieczną tak, że aktorki nie byłem w stanie rozpoznać. Jej bohaterka dla jednych będzie ofiarą, ostatnią Matką Polką, dla innych nadopiekuńczą współtwórczynią, uległą, ale wygodną towarzyszką. To jej chcemy postawić po filmie najwięcej pytań, bo to ją znamy najmniej. Stąd też najwięcej zastrzeżeń budzi kreacja Dawida Ogrodnika, bo Tomasza Beksińskiego pamiętamy najlepiej z przestrzeni publicznej i jego losy budziły w widzach i słuchaczach najwięcej emocji. Ogrodnik zaś zaryzykował i wygrał. Do pewnego momentu stawia się na pozycji antybohatera i dopiero później daje widzom narzędzia, by jego zachowania zrozumieć. To nie jest biograficzny dramat o klątwie i trzepotach skrzydeł, to uniwersalne dzieło sztuki o rodzinie. Ostatniej rodzinie, jak w tytule.
W Gdyni film zdobył zasłużone Złote Lwy. Kilka chwil przed ich wręczeniem jeden z jurorów spytał za kulisami dyrektora artystycznego festiwalu, czy nie czuje ekscytacji, że to jednocześnie pewniak do oscarowego zwycięstwa. Gary Yershon, kompozytor muzyki m.in do filmów Mike’a Leigh nie mógł się spodziewać, skoro zaskoczyło to nawet Michała Oleszczyka, kończącego swoją kadencję w Gdyni: komitet, który wysuwa polską kandydaturę do oscarowych nominacji pominął „Ostatnią Rodzinę”. Przewrotnie wypada powiedzieć: niech żałują członkowie Akademii, choć może dla nich wirtuozerski debiut Jana Matuszyńskiego byłby za mało akademicki. Potrójny portret Beksińskich powinien obejrzeć raczej Michael Haneke, bo od czasu jego „Siódmego kontynentu” niewielu było twórców, którzy debiutowali w tak oryginalny i bezkompromisowy sposób. Ciekawe byłoby zdanie Karla Ovego Knausgaarda. Autor „Mojej walki” mógłby zestawić swoje doświadczenie z uniwersalną wizją, inspirowaną świadectwem dokumentowanego na bieżąco świata rodziny Beksińskich. Zainteresować się „Ostatnią Rodziną” powinien także Michel Houellebecq. Zdzisław Beksiński wyprzedził go w wielu wizjach i upodobaniach. Scena z chińszczyzną otworzyła mi takie skojarzenie. Klamra z Alicią Silverstone jedynie w nim umacnia.
„Ostatnią Rodzinę” można po pierwszym seansie uznać za podobną do jej kreacji plakatową zimną blondynkę – przejmującą, ale niedostępną. Wydaje się, że jest gdzieś za szybą, że wcale nie wyzwoliła w nas wielkich emocji. Jednocześnie zostajemy podstępnie zakneblowani i związani. Przez film, do którego warto wracać na wielu kolejnych seansach wobec fascynacji jego wielopoziomowym oddziaływaniem. Mistrzostwo kompozycji polega w tym wypadku na przejrzystym kluczu formalnym, w którym udało się umieścić wielowymiarową historię. Każde cięcie jest tu znakiem upływu czasu, każdą epokę zanotowano jednym ujęciem. Nawet przy scenie katastrofy lotniczej nie zmieniono metody. Refleksje o ludziach i czasie, w wielu scenach ledwie muśnięte, pozostawiają głębokie ślady.
Patrzę na zmieniające się przedmioty i przestrzenie w mieszkaniach filmowych Beksińskich i rozmyślam nad różnymi odcieniami depresji, w które wtłacza nas otoczenie od pustej meblościanki po stłoczone na szafkach zapasy z marketów. Jałowe są na tym tle spory o faktografię. Być może jest wśród nas jakiś wszechwiedzący „bliski”, który mówi prawdę i całą prawdę, że Tomasz nigdy w życiu nie stłukł żadnej butelki. Cóż, stłuczenie o ścianę „misia” w sekwencji wprowadzenia się na Sonaty, zawiera w jednym ujęciu ładunek emocjonalny związany i z rodziną i jej relacjami, ale również z naszym polskim wspomnieniem świata „Alternatyw 4”.
W Gdyni zdarzyły się w tym roku filmy, które z miejsca były dla widza o wiele bardziej emocjonalnie wstrząsające, ale to w przypadku „Ostatniej Rodziny” emocje i świat wewnętrzny bohaterów przekładają się na strukturę filmu. Punktami zwrotnymi i kulminacyjnymi są uczucia i rozmowy o nich – z mistrzowską sceną osiemdziesiątą szóstą na czele. Złączyły się w niej wszystkie składowe dzieła sztuki, którym jest „Ostatnia rodzina”: precyzyjny scenariusz, dojrzała reżyseria, genialne aktorstwo, uważne budowanie strony wizualnej. Beksińscy rozmawiają o swoim życiu, kamera rejestruje to z boku, nieruchomo. Dostajemy klucz, by wejść do środka, ale czujemy się nieswojo. Zwykle rodziny, także w filmach, zapraszały nas na różne uroczystości. Dominował model wylewny, weselny. Kochaliśmy się namiętnie, przez spojrzenie i dotyk. Deklarowaliśmy miłość jeszcze hojniej. Najmniej chętnie ze sobą rozmawialiśmy, rzadko kiedy szczerze. Za zaproszeniem Matuszyńskiego trafiamy do mieszkania, w którym stawia się na szczerą rozmowę o wszystkim i na nierozłączność. Wzorów i odpowiedzi nie ma. Zostają tylko pytania.