Dragons 1976 i Zimpel/Traczyk/Rasz w „Firleju”
Dragons 1976 to Aram Shelton – saksofon altowy, Jason Ajemian – bas oraz Tim Daisy – perkusja. Free jazz, ale także odniesienia do takich mistrzów gatunku jak Coltrane, Shepp czy Ayler, to muzyczna propozycja młodych artystów z Chicago. Trio powstało w 2002 r. i od początku istnienia współpracowało z kolosami chicagowskiej sceny jazzowej, m. in. z Kenem Vandermarkiem.
„Smoki z rocznika 1976” to bogata, barwna improwizacja. Za kompozycjami stoi lider formacji – Aram Shelton, który starannie aranżuje utwory z myślą o indywidualnych stylach gry swoich kolegów. Artyści godzą w swojej muzyce potężne brzmienie i drapieżne motywy z lekkimi, lirycznymi tematami. Bogata kolorystyka, logiczna struktura kompozycji i równowaga między elementem wirtuozerii, a narracją - te cechy sztuki Dragonsów podkreślane są w recenzjach i komentarzach do płyty.
W poniedziałkowy wieczór na scenie "Firleja" zagrają także Zimpel/Traczyk/Rasz - artyści świetnie znani poznańskim jazzofilom. Płyta „The Light” jest pierwszym wspólnym dzieckiem muzyków, którzy w swoim indywidualnym dorobku mogą pochwalić się współpracą z Mikołajem Trzaską, Gabrielą Kulką, braćmi Oleś czy Theo Jorgensmannem. Utwory z „The Light” to bogactwo improwizacji, siła emocji i rytmu.
Posłuchaj fragmentu utworu "Mama z Katmandu":
Żywiołową i jednocześnie zmysłową linię klarnetu basowego Wacława Zimpla dopełnia intensywna, świetnie zgrana sekcja rytmiczna z Robertem Raszem na perkusji i Wojciechem Traczykiem na basie. Prócz Wrocławia artyści odwiedzą także Warszawę, Toruń, Poznań i Kraków.
Obie formacje związane są z poznańską firmą MultiKulti Project promującą nowych artystów różnych gatunków - od jazzu, przez klasykę po ambient.
Z Wackiem Zimplem o wydawaniu płyt, genezie free jazzu i rodzinie z Doliny Katmandu rozmawiała Alicja Dybowska...:
Alicja Dybowska: 11 lutego ukazał się Wasz pierwszy album, „The Light”. Czy wydawanie płyty na polskim rynku, gdzie nie ma pieniędzy na sztukę, a co dopiero na awangardową sztukę, nie jest trochę „sztuką dla sztuki”?
Wacław Zimpel: - Akurat, jak się okazuje, znalazły się pieniądze na wydanie naszej płyty.
Ale nie interesuje Was, czy ona się sprzeda? Ważniejsze jest, że się wydaje niż sprzedaje?
- Myślę, że w dzisiejszych czasach jeżeli ktoś wykonuje awangardową muzykę i myśli, że może na tym dobrze zarobić, jest w głębokim błędzie. Szczególnie w dobie internetu, gdzie możemy praktycznie wszystko ściągnąć z sieci. W tym momencie zakładanie, że wydanie płyty jakoś szczególnie się zwróci, nie ma sensu.
Gdzie na świecie free jazz ma się teraz najlepiej?
- Mogę powiedzieć, które ośrodki mnie interesują. Na pewno jest to Chicago i muzycy skupieni wokół Kena Vandermarka.
Czyli „Dragonsi” na przykład…
- Tak, uważam, że jest to bardzo ciekawy zespół. Oprócz Stanów także Skandynawia, Francja, choć ta może ostatnio trochę mniej, ale na pewno także Niemcy, szczególnie muzycy z dawnego NRD - do mnie trafiają bardzo bracia Bauerowie.
„Drugie zabicie psa”, „J20, 19-23” to tytuły Twoich kompozycji na tej płycie. Mamy więc powieść Hłaski i fragment Ewangelii wg św. Jana, a dokładnie - zesłanie Ducha Świętego. Przybliżysz nam jakoś okoliczności powstania tych utworów?
- Nie chciałbym mówić o swojej muzyce od tej strony. O znaczeniu, odniesieniach. Ale z chęcią opowiem o organizacji dźwięków w moich utworach. W kilku z nich zastosowałem technikę serialną. Jest to sposób porządkowania materiału dźwiękowego, technika kompozytorska z II połowy XX wieku. W całości serializowany jest utwór „Drugie zabicie psa”, gdzie temat kontrabasu i klarnetu to są po prostu improwizowane serie. Natomiast „Recall”, starsza moja kompozycja napisana początkowo na fortepianie, nawiązuje do harmoniki Claude’a Debussy’ego.
Dlaczego wybraliście na tę płytę utwór Ornette'a Colemana, „Lonely Woman”? Czy dlatego, że był nowatorski na swoje czasy, chciałeś oddać swoisty hołd pierwszemu free jazzowemu muzykowi? W końcu Coleman po raz pierwszy w historii jazzu nie użył instrumentu harmonicznego w kwartecie.
- Wybraliśmy „Lonely Woman”, bo to po prostu piękna melodia. Choć rzeczywiście my też gramy bez fortepianu. W takim zestawieniu nie ma instrumentu, który sprowadza granie do bardziej określonego, akordowego układu. Z pewnością dlatego Ornette Coleman zrezygnował z instrumentu harmonicznego.
Żeby mieć większą wolność w improwizacji…
- Tak, dokładnie tak. Nie było fortepianu czy gitary, które narzucałyby harmonię. Coleman uważał, że ogrywanie funkcji w takiej typowej improwizacji jazzowej tak naprawdę improwizacją nie jest, ponieważ przebieg harmoniczny jest już z góry ustalony.
Ten album Colemana ma tytuł „The Shape Of Jazz To Come”, czyli on tak wyobrażał sobie przyszłość jazzu. Co się zmieniło od tamtych czasów?
- Myślę, że w tej chwili free jazz to jest niezwykle szerokie pojęcie. Tyle sposobów podejścia do tematu, ilu muzyków, zakładając że są to muzycy poszukujący. Na pewno ten rodzaj grania, jaki zapoczątkował Coleman jest do dzisiaj grany przez takich artystów jak Theo Jörgensmann, czy Vandermark. Coleman otworzył przestrzeń na nowy sposób improwizacji.
Mój ulubiony utwór z Waszej płyty to Twoja kompozycja – „Mama z Katmandu”. Czyja to mama? Może matka współczesnego free jazzu?
- (Śmiech) Nie, na to pytanie nie odpowiem. Każdy ma swoją mamę z Katmandu. Jeśli jej jeszcze nie poznał, to zapraszam na nasz koncert.
„Firlej”
poniedziałek 25.02.2008
godzina: 20:00
bilety: 25/30 zł