"Der Spiegel" ma rację. Polacy pomagali Niemcom w Holocauście (Blog Eurowyborczy)

Radio RAM | Utworzono: 27.05.2009, 12:12 | Zmodyfikowano: 01.06.2009, 01:27
A|A|A

(Fot. Wikipedia)

Artykuł "Spiegla" i polska ruchawka w tej sprawie dotyczą rozrachunku z historią. Ale ma też wymiar polityczny. Jak słyszymy i czytamy w mediach, swoim artykułem "Spiegel" włącza się w niemieckie eurowybory, zaś polscy politycy z prawej strony, pokazując swoje święte oburzenie na tekst niemieckiego tygodnika, próbują sobie nabić trochę wyborczych punktów.

(Czytaj nasz Blog Eurowyborczy).

Od tygodnia obserwuję - najpierw z politowaniem, zażenowaniem, potem frustracją a teraz ze wściekłością - "dyskusję publiczną", jaka rozgrywa się w Polsce nad artykułem "Die Komplizen - Wspólnicy" z przedostatniego numeru "Der Spiegla". Dyskutują politycy, publicyści, historycy i urzędnicy. Ilu z nich artykuł przeczytało? Ilu z nich wierzy w "okowy świętej Trójcy", wedle których ze zbrodnią Holocaustu nie mieliśmy, jako naród, nic wspólnego?

Czytam w "Dzienniku": "Der Spiegel wini Polaków za Holokaust". W "Rzeczpospolitej" Paweł Lisicki stwierdza: przyznaję, że "Spiegel" stara się napisać historię na nowo. Poza tym słyszę gromy twórcy muzeum Powstania Warszawskiego Jana Ołdakowskiego na "Spiegla": Publikacja o rzekomym współudziale Polaków w Holokauście jest skandalicznym kłamstwem. PAP pisze, że IPN wyśle "Spieglowi" książki, by niemieccy redaktorzy dowiedzieli się, że Polacy jednak Niemcom przy mordowaniu Żydów nie pomagali. A Jan Żaryn drwi idiotycznie, że "Spiegel pewnie zażąda od Izraela, by sami Żydzi przeprosili za Holocaust".

Przeglądam te teksty, słucham tych buńczucznych stwierdzeń i mam wrażenie, że ich autorzy nie czytali artykułu (to w końcu 12 stron bitego tekstu w języku wroga). Im bardziej ktoś tego artykułu nie zna, tym bardziej jest mu przeciwny i oskarża o kłamliwą wersję historii. Chętnie zabiera głos, przy okazji ogłaszając jakieś dziwaczne narodowe wyznanie wiary, wedle którego Polacy w całej swej narodowej gromadzie nie uczynili Żydom ni jednej krzywdy, przed i po wojnie. A stwierdzenie "Spiegla", że polscy chłopi także przeprowadzali Shoah należy uznać li tylko za niemiecką obrazę i kłamstwo wierutne.

Czy my mamy jakąś narodową amnezję?

Czy raczej rację ma "Spiegel"? Nawet tam, gdzie pisze, że dopiero teraz, gdy zmarła już większość sprawców, Francuzi i Włosi dogłębnie rozpracowują ten fragment swojej historii; inni - jak Ukraińcy i Litwini - z trudem przystępują do tego zadania, lub też - jak Rumuni, Węgrzy i Polacy - stoją jeszcze przed nim.

Co napisał "Spiegel"? W pierwszym zdaniu stwierdza, a potem jeszcze parę razy potwierdza: swych win nie zmazujemy. "Die Deutschen sind für den Holocaust, die industriell betriebene Massentötung der Juden, verantwortlich". ("Niemcy są za Holocaust, masowe zabójstwo Żydów przeprowadzone na przemysłową skalę, odpowiedzialni"). W paru miejscach artykułu padają stwierdzenia: nie byłoby Holocaustu, gdyby nie my Niemcy. To Hitler i Himmler zaplanowali Shoah i potem je z niemiecką precyzją przeprowadzili. To my, Niemcy (nie hitlerowcy!), zakładaliśmy obozy, to my szkoliliśmy, jak zabijać, to my to wszystko nadzorowaliśmy.

Ale, owszem, pada też stwierdzenie: nie byliśmy sami. Wykonawcami rozkazów i współsprawcami z własnej woli byli Ukraińcy, Francuzi, Holendrzy, Łotysze, Litwini, Chorwaci, Hiszpanie, Włosi, Polacy.

Ale czy 60 lat po wojnie, to stwierdzenie zaskakuje? Czy zaskakuje po sprawie Jedwabnego, gdzie polscy chłopi w 1941 roku najpierw katowali, a potem żywcem spalili 300 Żydów, w tym wiele kobiet i dzieci? Czy zaskakuje w obliczu faktu, że w polszczyźnie nowego znaczenia nabrało słowo "szmalcownik" – określające kogoś, kto za pieniądze wydaje na śmierć ukrywających się Żydów? Czy zaskakuje po lekturze "Początku" Szczypiorskiego, opowiadań Borowskiego, "Campo di Fiori" Miłosza? Czy zaskakuje po powojennym pogromie kieleckim?

A jednak w ubiegłym tygodniu wielu było zaskoczonych. Mimo że w artykule "Spiegla" Polska wspomniana jest raptem pięć razy, co stanowi jakieś 5 proc. artykułu, odezwały się głosy świętego oburzenia, że to niemiecka potwarz.

W 1939 roku w Polsce żyło 35 milionów ludzi, w tym 27 milionów katolików. Polski (nie niemiecki!) historyk Feliks Tych ocenia, że Żydom aktywnie pomagało przetrwać Shoah 125 tysięcy Polaków. Jan Żaryn oburzony na niemiecki tekst dorzuca kolejne 175 tysięcy. Niech będzie. A co z resztą? Co robiło pozostałych 26 700 000 ludzi? Nie, nie mówię, że pomagało aktywnie w "ostatecznym rozwiązaniu". Może ci ludzie tylko niemo patrzyli, jak u Miłosza na "Campo di Fiori", może dbali o własne rodziny, o swoje życie? To jednak powoduje, że należy pytać także o polską winę.

Cofnijmy się do okresu tuż przed 1939 rokiem. 34 proc. mieszkańców Warszawy to Żydzi, a mimo to tylko 2 proc. z ogólnej liczby studentów szkół wyższych jest wyznania mojżeszowego. Obowiązuje restrykcyjne numerus clausus. Odrębne ławki w szkołach, odrębne miejsca w urzędach, antysemityzm na ulicach. Polski kardynał August Hlond ogłosił w 1938 r. list pasterski, w którym zażądał ekonomicznego bojkotu Żydów. Apelował: nie kupujcie w żydowskich sklepach, nie wpuszczajcie Żydów do swoich sklepów, i domów. "Faktem jest" – pisał do wiernych Kardynał - "że Żydzi tkwią w wolnomyślicielstwie, stanowią awangardę bezbożnictwa, ruchu bolszewickiego i akcji wywrotowej. Wpływ żydowski na obyczajowość jest zgubny, a ich zakłady wydawnicze propagują pornografię. Żydzi dopuszczają się oszustw, lichwy i prowadzą handel żywym towarem. W szkołach wpływ młodzieży żydowskiej na katolicką jest na ogół pod względem religijnym i etycznym ujemny...".

Prymas nie był awangardą. Ba, nie wychodził przed szereg. Stanisław Staszic przeszło wiek wcześniej radził zamykać Żydów w gettach, ale takich, że "wejście i wyjście tylko przez strzeżone bramy będzie. Co trzeba koniecznie, to żeby getto było opasane obwodem, który by nie dozwalał stykania się żydowskich pomieszczeń z domami mieszkańców krajowych". Zygmunt Krasiński straszony przez swego nauczyciela domowego księdza Ludwika Alojzego Chiariniego w "Nie-Boskiej Komedii" daje wręcz wzór polskiego antysemickiego credo: Przechrzty mordują dla krwi rytualnej, spiskują, pragną złota, są seksualnie wyuzdani, pragną zburzyć nasz porządek, "okowy Świętej Trójcy". Taka była antysemicka wizja Polski wyrażona romantyczną poezją. Pozytywistyczną prozę życia polsko-żydowskiego dał Prus w "Lalce", pokazując kupca Szlagbauma - pogardzanego, gorszego, opluwanego. "My jesteśmy tacy przyjaciele, co się nie lubią" - mówi ironicznie żydowski karczmarz do Pana Młodego w "Weselu".

Taki literacki przegląd można prowadzić jeszcze długo - literatura to tylko barometr, który pokazuje polskie nastroje społeczne. Do takiej Polski, z taką tradycją, z takimi nastrojami społecznymi w Dwudziestoleciu wkroczył w 1939 roku żołnierz z wroną i hakenkreuzem. Myślicie, że nie znaleźli się pomocnicy skłonni dopomóc w "rozwiązaniu kwestii żydowskiej"? Nie bądźcie śmieszni.

Jest niespecjalnie smaczne, że z "pomocników" Hitlera rozliczać Europę chcą Niemcy. Ci w "Spieglu" przeprowadzają faktograficzny przegląd, pokazują "Pomocników Hitlera" w całej Europie. Prowokacyjnie pytają, czy aby Holocaust to nie był projekt ogólnoeuropejski. Polacy się wściekają, że nie chcą być w jednym rzędzie z hitlerowcami. Ja też nie chcę. Ale co z tego, skoro "życie jednego warte tyle co tysięcy, bo równie bezcenne i zdrada jednego to zdrada tysięcy, bo równie niegodna" - jak mówił Edelman?

"Pomocnicy Hitlera" nie są niemiecką prowokacją, jak pisze wielu polskich publicystów i polityków. Ale ten skowyt i ujadanie, które słychać z ich "narodowopolskich" gardeł o obrazie majestatu pokazuje, że my jako naród mamy jeszcze wiele do przepracowania. A zamiast ujadania bardziej na miejscu byłoby posypanie głowy popiołem. Współposypanie.


(Zdjęcie przy tekście pochodzi z Wikipedii).

REKLAMA

To może Cię zainteresować