"Operacja Dunaj" (***)
"Operacja Dunaj" wzięła tytuł od kryptonimu inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację.
Ale od tego, co Polacy zrobili w trakcie operacji ważniejsza stała się odpowiedź na pytanie: dlaczego weszli i z jakim bagażem wyszli. W przypadku "Operacji Dunaj" Jacka Głomba, od filmu ważniejsze są słowa i teksty, wypowiedziane i napisane z okazji premiery.
Kinowy debiut staje się jedną z tych produkcji, które najlepiej żyją w publicystyce. Głomb jest dobrym gawędziarzem, o "Operacji Dunaj" też opowiadał przednie anegdoty, jego film jest z nich utkany. Niestety w kinie to nie wystarczy. Dramatyczne wydarzenia można oczywiście pokazać z prowincjonalnego punktu widzenia, a historyczne kataklizmy złagodzić poczuciem humoru. Czesi i Polacy mają tu bogate doświadczenie, do którego otwarcie nawiązano. Jeden z bohaterów "Operacji Dunaj" pisze listy z czołgu do Janka Kosa. Filmowi brak jednak sprawności realizacyjnej "Czterech pancernych", języka dzielnego wojaka Szwejka, o którym możemy właśnie dyskutować dzięki nowemu tłumaczeniu. "Operacja Dunaj" nie jest również beczką śmiechu jak "C.K. Dezerterzy" - to raczej sielanka, historia kuchenna, anegdota z gospody, którą sfilmowano nieco na siłę.
Najgorsza dla widza jest niekonsekwencja operatorska. Początek zapowiada tradycyjne kino kameralne. Im bliżej końca, tym częściej pojawiają się fragmenty niczym z kręconego z ręki dokumentu czy kina offowego. Finał - także realizacyjnie - bliski jest groteski.
Literacko jest poprawnie, ale obraz za opowieściami nie nadąża. Może wtedy ożyłyby historie opowiadane przez Czechów z gospody i Polaków z czołgu. Nieudacznicy ze zdezelowanej "Biedroneczki" wjadą sąsiadom z południa w okolicznościową imprezę. Pojawia się kolejarski klimat, ale do "Pociągów pod specjalnym nadzorem" daleko, nawet kiedy rozgrywane są najlepsze sceny – z orkiestrą i fałszywym nieboszczykiem.
Pan Kulka w kreacji Rudolfa Hrusinsky’ego Jr. to najciekawsza postać filmu - gdyby uczynić go głównym bohaterem, a zrezygnować z całej masy wątków pobocznych, "Operacja Dunaj" zyskałaby na oryginalności. Drugi plan przesuwa się bowiem stereotypowo – jak pijany dowódca w kreacji Tomasza Kota, oficer-gamoń Zbigniewa Zamachowskiego i jego mocarna żona. Bywają też wątki romansowe, rozwijające się ospale – filmowane i grane jak rejestracja próby teatralnej. I nieważne czy rzecz dotyczy żołnierskiego lowelasa w kreacji doświadczonego Przemysława Bluszcza, czy nieopierzonego poczciwca granego przez debiutanta Macieja Nawrockiego.
Wątki łączy zakochany w Czechach, dobroduszny czołgista. Maciej Stuhr jako Florian ma najbardziej niewdzięczne zadanie – w jego dialogach, rozmowach i spotkaniach najwięcej jest filmowej publicystyki. Polak mówiący po czesku nie tłumaczy rodakom wszystkiego, co mają do powiedzenia Czesi. Żołnierze-nieudacznicy rozmawiają z gospodarzami, których bunt przypomina uległość. Farsa staje się sielska, a wojenny teatr traktowany jest symbolicznie.
Szkoda, że pierwsza próba pokazania trudnej polskiej historii nie na kolanach grzęźnie w już wypróbowanych pomysłach. Zastanawiałem się, czy nie lepiej było postawić na koszarowy humor, dublując sceny powrotu oficera-męża do jednostki i apelu z pijanym dowódcą? Odpowiedzią było milczenie widowni, która powinna w takich momentach rechotać ze śmiechu. Już zasłyszane anegdoty nie mogą bawić do rozpuku, a refleksję przywołają tylko jeśli będą doskonale opowiedziane.