Klopsiki i inne zjawiska pogodowe (*****)
fot. UIP
Poza wartką akcją, z morałem i wyrazistymi bohaterami, w dialogach bądź tle, pojawia się spora dawka humoru, którego odbiorcą są widzowie dorośli. Mijają lata i kolejne podobne próby są coraz bardziej nużące. Niekiedy pomysły amerykańskich twórców pogrąża jeszcze tłumaczenie, którego standardy wyznaczył również Shrek.
Wtłaczanie na siłę aluzji do polskiej polityki nigdy nie wychodzi na dobre nowoczesnym animacjom. Na tym tle zdarza się jednak od czasu do czasu powiew świeżości. Był nim chociażby „Ratatouille", czy „Kung-Fu Panda". W tym roku objawieniem ma być „Odlot", pokazywany jako pierwsza animacja w historii na otwarcie festiwalu w Cannes.
Póki co animacją roku jest dla mnie nowość zatytułowana „Klopsiki oraz inne zjawiska pogodowe" - największy sukces Sony Pictures. To nie tylko efektowna animacja o ekscentrycznym naukowcu, który zamienia parę wodną w jedzenie, ale również błyskotliwa satyra na współczesne społeczeństwo konsumpcyjne. Wbrew prostym skojarzeniom potop kotletów, cheeseburgerów i pizzy jaki sprowadzi z nieba główny bohater nie jest jedynie krytyką postępującej macdonaldyzacji i ostrzeżeniem przed Fast-foodami.
Ostrze satyry dotyka głównie mechanizmów, jakich używają media i wpływu telewizyjnego zainteresowania na życie społeczności. Wiele z najciekawszych dialogów filmu pada jakby od niechcenia, w biegu lub w formie zaskakującej puenty. Niebanalni są też bohaterowie. Od naukowca, którego dotychczasowe wynalazki zawsze obracały się przeciw niemu, przez zrezygnowanego ojca z krzaczastymi brwiami, po prezenterkę pogody o blond włosach (kiedy ujawni swój potencjał intelektualny, od razu łapie się na tym, robi słodką minkę i jak na zawołanie mówi coś głupiego).
Świetnie pokazano też nienażartego burmistrza-karierowicza; wiecznego chłopca, ofiarę dziecięcej kariery oraz nadopiekuńczego ojca-policjanta. A kiedy nad wyspę, na której rozgrywa się akcja filmu nadciągają tytułowe klopsiki i inne zjawiska pogodowe, animacja robi się efektowna. Szczególne wrażenie deszcze kanapek, płatki lodów czy tornado w formie spaghetti robią w 3D.
To zdecydowanie najlepsza animacja jaką widziałem w wersji trójwymiarowej. Finałowe sceny nie są jedynie efektowne - tu również znalazło się miejsce na dystans i poczucie humoru. Sceny walki z kurczakami czy przedzierania się przez orzechowy labirynt z uczuloną dziewczyną na linie - to niezwykle dowcipne kino akcji. W iluż to filmach science-fiction i przygodowych obserwowaliśmy równie wymyślne perypetie. Wtedy jednak kazano nam je traktować serio-serio.
A teraz możemy zachować dystans, który rozpina nad nami prawdziwy parasol. Wtedy morały, które trafią do dzieci - o wierze we własne siły i rozwadze, którą należy zachować marząc o własnej wielkości - mają szanse zmieszać się z morałami, które trafią do dorosłych - o bombie ekologicznej, modyfikowanej żywności i epidemii otyłości.
Sposób, w jaki animowane danie zostało podane - na przykład urocza metafora z tamą i śmietniskiem - sprawia, że całość pozostaje strawna. Sekwencje z lodowym miasteczkiem, zamkiem z galaretki i bobasem ciągnącym wózek z sardynkami pozostaną nam przed oczami na długo.
A małpy zafiksowanej na misie-żelki i wąsy nie powstydziłby się Monty Phyton.