W głowie się nie mieści ******
kadr z filmu "W głowie się nie mieści"
Jak to ze strzałami w dziesiątkę bywa – pomysł na film jest genialny w swej prostocie. Bohaterami są uczucia, które sterują reakcjami Riley – jedenastoletniej dziewczynki. Mają swoje centrum dowodzenia, tam dostarczane są codziennie myśli i marzenia. Zdarzenia, nad którymi uczucia starają się trzymać kontrolę, przekształcane są we wspomnienia, magazynowane w pamięci długotrwałej. Na honorowym miejscu znajdują się fundamenty. Wraz z wyspami np. przyjaźni, rodziny i ulubionego przez Riley hokeja, budują jej osobowość.
Mój STRACH przed tym, że to zabrzmi zbyt banalnie każe mi napisać, że film zaczyna się jak „Beverly Hills 90210" od przeprowadzki rodziny z Minnesoty do Kalifornii. Zaraz potem GNIEW podpowiada, że to karkołomne porównanie i przypomina, że przecież w serialu było rodzeństwo, w dodatku starsze i bliźniacze. I przeprowadzili się nie do San Francisco jak w animacji, a do tytułowego miasta w metropolii Los Angeles. Ze SMUTKU szukam innego porównania i znajduję takie: „W głowie się nie mieści" to połączenie animowanego serialu „Było sobie życie", gdzie poznawaliśmy perypetie krwinek, komórek i innych elementów wnętrza człowieka z kręconym latami filmem „Boyhood", tyle że w wersji „Girlhood".
Z RADOŚCI, iż udało się użyć trudnych wyrazów, połączyć klasyczne tytuły z niedawnymi premierami, mogę dodać, że wnętrze mózgu jako świata przedstawionego wygląda jeszcze ciekawiej niż krainy z „Lego przygody", czy „Ralpha Demolki". A jest jeszcze film w filmie, czyli dosłowna wytwórnia snów. Dzięki pomysłom, które dorównują wyobraźni Andersena, czy braci Grimm, udało się upchnąć w nieco ponad półtoragodzinnej animacji zawartość co najmniej dwuletniego kursu psychologii. Wszystko ma tu ręce i nogi, nawet w fazie dekonstrukcji i rozpadu. Dorośli śmieją się ze sposobu ukazania podświadomości, a dzieci mogą traktować historię ratowania wspomnień jak animowane kino akcji. Przy okazji zadają pytania. Na moim seansie co chwile słyszałem z sąsiednich rzędów komentarze. Dziewczynka pytała rodziców na scenie z klaunem: „Dlaczego was to śmieszy"? Chłopiec chciał wiedzieć: „Dlaczego radość jest smutna"?
To się naprawdę w głowie nie mieści, poza tym, że polski dystrybutor trafił w dziesiątkę z tytułem, ale dawno nie widziałem filmu, który tak skutecznie zbliżałby ludzi, rodziny. To wręcz wzorzec kina familijnego. A z racji swojej uniwersalności ma ogromną szansę zaskarbić sobie niezwykłą popularność. Wejść do wychowawczego elementarza nie tylko obok „Króla Lwa" i „Shreka", ale tuż obok „Małego księcia", czy „Dzieci z Bullerbyn". Znów mamy szczęście do dobrego tłumaczenia i dubbingu – Kinga Preis jest smutniejsza niż Kłapouchy, a Michał Piela tak świetnie podłożył głos pod Bing Bonga, że do napisów końcowych byłem przekonany, że to mówi Jerzy Stuhr. Słonio-delfino-kot z wyobraźni Riley jest ważnym przewodnikiem, jak królik z „Alicji w krainie czarów". Radość wędruje z nim po zakamarkach wyobraźni jak Dorotka po krainie Oz. Oho, znów uciekam w porównania. Z ODRAZY, że to robię, przejdę od razu do podsumowania. „W głowie się nie mieści" można zestawiać z najważniejszymi baśniami, ale trzeba docenić oryginalność pomysłu.
Spójrzcie wyżej na słowa, które napisałem drukowanymi literami. To właśnie są uczucia – bohaterowie filmu Pete'a Doctera. Ich role są zdecydowanie bardziej złożone niż w przypadku serca i rozumu z pewnej serii reklamówek. A dlaczego widziane dawno temu filmiki nagle znów wpadają nam do głowy? Na to w najnowszej animacji też znajdziecie odpowiedź.
Pixar – wytwórnia, która dała nam „Toy Story" oraz „Potwory i spółkę" i wiele innych hitów, należy dziś do Disneya, ale zachowała swój charakter. Disnejowski, w pejoratywnym znaczeniu infantylnego i kiczowatego, okazał się jedynie krótki metraż „Lawa" wyświetlany przed właściwym filmem. Pokazywane na napisach końcowych „W głowie się nie mieści" centra dowodzenia bohaterów drugoplanowych i zwierząt domowych, z przeuroczym punktem widzenia kociego mózgu, mogą dać początek całemu zalewowi memów z fanowskimi wersjami. Przeróbki ze znanymi ludźmi zrobią większą furorę niż scena z filmu „Upadek" o Adolfie Hitlerze, przerabiana z upodobaniem przez polskich internautów jako komentarz do bieżących wydarzeń. Zresztą najlepsza recenzja „W głowie się nie mieści" to właśnie mem.