Mimo różnych niedogodności, widz może być zadowolony z filmu "High-Rise". To udane przełożenie futurystycznej prozy J.G Ballarda na kinowy kalejdoskop.
"High-Rise" to najbardziej spektakularna w historii rozbiegówka przed teledyskiem. Na film Bena Wheatleya warto wybrać się przede wszystkim dla sceny pod muzykę Portishead i nowej aranżacji "SOS" Abby, w ich wykonaniu. Podobno muzycy nie zgodzili się na rozpowszechnianie utworu poza ekranem. Nie ma piosenki na ścieżce dźwiękowej, gdzie stanowiłaby doskonałe dopełnienie bardzo ciekawych kompozycji Clinta Mansella. Nie ma jej w internecie, nawet w jego płatnych rejonach. Nie będzie teledysków i klipów promocyjnych. Chcecie posłuchać - musicie pójść do kina i wcześniej przez półtorej godziny oglądać adaptację dystopii J.G Ballarda. Trwa ona jeszcze później niecałe pół godziny, ale to sekwencja do "SOS" jest punktem kulminacyjnym.
"High-Rise" to jeden z tych filmów, które są erudycyjne wizualnie. Na ekranie oglądamy wymykającą się spod kontroli demolkę albo senne koszmary, przeistaczające się w rzeczywistość, groteskowe obrazy orgii i zniszczenia. Ale tak naprawdę wszystko podlega zdyscyplinowanej wizji reżysera. Biały koń, czy psia łapa nie pojawiają się przypadkowo. Post-apokalipsa jest i post-industrialna i post-punkowa. Rozmawiać możemy po seansie o błędach kapitalizmu i przekleństwach liberalizmu, ale także o przemocy między płciami, wiekiem, pochodzeniem i ambicjami poszczególnych jednostek.
"Bogaci ludzie nie chcą, żeby im przypominać, że coś może pójść nie tak" - mówi jedna z mieszkanek najniższych pięter. "Ma obsesję na punkcie pieniędzy, jak wszyscy biedacy" - oceniają ją z wyższej perspektywy, podkreślając, że "zdrowa rywalizacja to podstawa nowoczesnej gospodarki". Rozważać można o wpływach i znaczeniach języka. Przykładem prąd, który staje się, tak jak jest w angielskim - siłą i władzą.
Pojawią się też przemyślenia o wpływie otaczającej nas przestrzeni i sposobu jej projektowania. Nieprzypadkowo najwyższe piętro zamieszkuje architekt. Jeremy Irons jest w swej roli do pewnego stopnia podobny do architekta "Matriksa", Lamberta Wilsona. Podobieństw można się doszukać także między głównym bohaterem "High-Rise", nowym mieszkańcem wieżowca, a postaciami samotników, granymi przez Michaela Fassbendera.
W "High-Rise" główną rolę powierzono Tomowi Hiddlestonowi. Odtwórca roli Lokiego z uniwersum Marvela udowadnia, że jest już w tej samej aktorskiej lidze, co Fassbender. Jego duety ze Sienną Miller i Elizabeth Moss to kinowy "Mad Men" z przyszłości.
Widzimy przyszłość, którą podgląda w kalejdoskopie jeden z najmłodszych mieszkańców Toby. Scenarzystce Amy Jump i reżyserowi Benowi Wheatleyowi udało się wiarygodnie pokazać, jak możne wyglądać świat, podglądany przez kalejdoskop. Albo "Psychopatologia życia codziennego. Marzenia senne".