„Komisja Morderstw” po pierwszym odcinku
Tytułowa „Komisja Morderstw” to nic innego jak działające we Wrocławiu od sześciu lat Policyjne Archiwum X. Obie komórki wyjaśniają najtrudniejsze sprawy sprzed lat i łapią sprawców zbrodni.
Serialowa inspektor Alicja Grześkowiak (Magdalena Buczkowska) jest szefową wydziału. Prowadzi sprawy z przeszłości, w wypadku tej produkcji najchętniej przeszłości breslaurskiej.
Do pomocy ma młodego komputerowego geniusza Dominika Herza (Marcel Sabat), który na starym ziarnistym zdjęciu potrafi odnaleźć odbicie mordercy w gałce ocznej fotografowanej osoby. W końcu dzielenie nazwiska z Heinrichem Herzem zobowiązuje. Śledczą trójkę zamyka Maciej Stasiński (Krzysztof Pieczyński), którego łatwo pomylić z Indiana Jonesem, który gorzej się ubrał. W dodatku nikt, na czele z nową przełożoną – Alicją – nikt go nie lubi. Skoro cała „Komisja Morderstw” zajmuje się grzebaniem w mrocznej przeszłości, to i główny bohater ma coś na sumieniu.
Serial powstał na podstawie oryginalnego scenariusza Krzysztofa Kopki, Marcina Kurka, Waldemara Krzystka i Julii Popkiewicz i najpewniej to właśnie scenariusz jest największą zaletą i wadą tej produkcji.
Od paru lat we Wrocławiu coraz chętniej używało się słowa Breslau. To efekt przepracowanych powojennych traum i pokolenia, które wojnę widziało w filmach Wajdy, a także literatów, którzy chętnie temat odsuwany przekształcili w temat popkulturowy. Serial i kino reagujące wolniej niż inne formy zdecydowało się wreszcie skorzystać z okresu arcyciekawego i ogromnym potencjale twórczym. Zastanawia tylko czy Breslau ma się kojarzyć tylko ze zbrodnią?
„Komisja Morderstw” nie proponuje nic poza ciekawym wykorzystaniem spuścizny historycznej Dolnego Śląska i świetnych zdjęć Adama Zapały. Pozostaje niczym więcej niż odbitką z takich amerykańskich seriali, jak „Wzór”, „Kości” czy „CSI”. Czyli czymś co moglibyśmy nazwać „serialem naukowym”. Grupa ekspertów – detektywów rozwiązuje sprawy z działki, na której znają się najlepiej. Tak się w każdym z tych seriali składa, że wszyscy bohaterowie to karni specjaliści jak się patrzy. Poza jednym, czarną, acz genialną owcą.
W „Komisji Morderstw” dostajemy Magdalenę Buczkowską, jako chłodną, zdolną, do bólu profesjonalną szefową. To pewnie najsłabszy aktorski punkt tego serialu. Buczkowska gra na siłę, wpada w manieryzmy, podpatrzone chyba w wymienionych wyżej serialach w efekcie częściej drażni niż imponuje. Znacznie lepiej wypada, też pewnie podpatrzony, chociażby w „Skyffal”, młody inteligentny naukowiec grany przez Marcela Sabata. Stosowna do serialu rozrywkowego lekkość sprawia, że w najgorzej napisanych scenach wypada dobrze. Krzysztof Pieczyński, na papierze, najlepszy aktor w serialu wypada znośnie, ale to zdecydowanie za mało jak na główną charyzmatyczną nieco tajemniczą postać. Jak na filuternego geniusza za mało w nim przebojowości i za dużo porządnego gościa.
Zagadka, którą proponuje nam pierwszy odcinek pozostawia wiele do życzenia. Brakuje odpowiednio budowanego napięcia, tempa i atmosfery tajemnicy. Scenki, w których odtwarzany jest Wrocław sprzed lat budzą mieszankę zażenowania i rozbawienia. Twórcy zdecydowanie zbytnio skupili się na starych dokumentach, zdjęciach i dyskusjach, żeby kogokolwiek zainteresować dłużej niż piętnaście minut. Dodatkowy absolutny brak chemii między bohaterami i fatalnie napisane dialogi sprawiają, że jest po prostu nudno, a przebitka z szerokim ujęciem Wrocławia staje się najwyższą przyjemnością.
Serial, dla mieszkańców Dolnego Śląska może być o tyle atrakcyjny, że zawsze miło pooglądać swoją okolicę w oku kamery. Zdjęcia kręcone były we Wrocławiu, na zamkach Książ i w Kliczkowie. W starych wojskowych bazach w Karkonoszach, w okolicach Stawów Milickich, na Ślęży czy kompleksie Riese w okolicach Wałbrzycha.