Norah Jones "Day Breaks" - płyta tygodnia
Zabieg marketingowo słuszny - żaden krążek artystki nie sprzedał się przecież lepiej - acz mogący wprowadzić słuchaczy w błąd.
Sama Norah tłumaczy:
„Tą płytą zataczam niejako koło, ponieważ powracam do moich wczesnych muzycznych doświadczeń. Po pierwszej płycie oddaliłam się nieco od gry na fortepianie, skupiając się bardziej na gitarze. Ale wciąż grałam… Tym bardziej cieszy mnie fakt, że powróciłam do grania na najnowszym albumie." No właśnie, powrót do fortepianu to jeden z elementów powrotu do korzeni. Drugi - nie ma tu indie popu, z którym flirtowała na ostatnich krążkach.
W swoich kompozycjach bliższa jest stylistyce jazzowej, blues'owi. Pewnie sięga po standardy - Horace Silvera, Duke'a Ellingtona oraz Neila Younga. Ale zupełnie nie znajdziemy tu lekkości i pewnej błahości muzyki z debiutanckiego albumu. Zamiast tego dostajemy skupioną wypowiedź artysty doskonale świadomego tego, gdzie jest i co chce powiedzieć. No i jeszcze nieustanny dyskurs muzyczny z ludźmi, których zaprosiła do studia. Nie jest ich wielu za to creme de la creme - Wayne Shorter(!!!), Dr. Lonnie Smith, John Patitucci czy Brian Blade. Zwróćmy uwagę - większość tych Panów starsza od Norah o pokolenie. Ich mądrość w graniu oczywiście słychać, a fortepian i głos artystki doskonale odnajduje się w tym doborowym towarzystwie.
W ślad za płytą Norah Jones głosiła także trasę koncertowa po USA i Europie na jesieni 2016.