Piosenki o miłości ***** [RECENZJA]

Jan Pelczar | Utworzono: 24.03.2022, 13:24 | Zmodyfikowano: 24.03.2022, 13:24
A|A|A

W „Piosenkach o miłości” najciekawsze są konstrukcje – na każdym poziomie. I to jak dzięki reżyserowi zaczynamy się im przyglądać. Tomasz Włosok wreszcie wychodzi z gangsterskiej szufladki i jako główny bohater - dorosły dzieciak z bogatej rodziny - postanawia wreszcie zrobić coś od siebie. Nagrać płytę. Sam nie umie, ale znajdzie dziewczynę, z głosem anielskim i będzie ją podrywał i przekonywał. Ma przy tym pokłady uroku w stylu młodego Ethana Hawke’a i wydaje się, że sam wierzy w czystość swoich intencji. Nie jest  pokazywany jednowymiarowo: jego niespełnienie to nie z lenistwa i bogactwa, ale też z próby sił z ojcem – uwielbianym aktorem, ale prywatnie niedopuszczającym nikogo do głosu i roli, skoncentrowanym na sobie tyranem. Doświadczony aktor Andrzej Grabowski gra w filmie debiutanta udany monodram złożony z wielu ciekawych warstw i odniesień.

Najważniejsze pozostaje to, co gra i śpiewa Justyna Święs. To pierwsza tak duża aktorska rola wokalistki The Dumplings, pochodzącej z aktorskiej rodziny. Jej talent jest naturalny, różnorodny i daje się na naszych oczach szlifować wielopoziomowym spojrzeniom obiektywów Weroniki Bilskiej. Jedna z najzdolniejszych autorek zdjęć daje nam możliwość zmiany punktów widzenia, potrafi wprowadzić na duży ekran wizualny język smartfonowy, na życzenie reżysera sprawnie inspiruje się przebogatym repertuarem z „Sukcesji”. Bilska raz jeszcze mistrzynią Polski. Ale zachwyt nad czarno-białą komedią romantyczną powinien pozostać bez granic.


Zgodne z prawdą sformułowanie „objawienie ostatniego  Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni” nie oddaje sprawiedliwości „Piosenkom o miłości”. Debiut Tomasza Habowskiego nie jest podobny do innych polskich filmów fabularnych. Kiedy go oglądałem, myślałem raczej: „aha, czyli u nas też się da opowiadać jak w amerykańskim kinie niezależnym, mimo różnic językowych i kulturowych”. Kiedy w polskim filmie niezależnym oglądaliśmy kobiety z małego miasteczka, podrywane w restauracji przez obytych w wielkomiejskim świecie mężczyzn, to były to „Dziewczyny do wzięcia”. Do dziś zdarza się gdzieś usłyszeć pojedyncze błyskotliwe dialogi z filmu Janusza Kondratiuka. Habowski nie daje nam może tyle  one-linerów, ale jak już daje, to potężny, wyprowadzony od drugoplanowej postaci. Jowita Budnik, która na ostatnim Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych objawiała się w wielu mocnych rolach, w „Piosenkach…” otwiera drzwi na jedną scenę, by powiedzieć głównemu bohaterowi „ale ona pana nie potrzebuje”.

Film Habowskiego opowiadany jest z męskiej perspektywy, ale w centrum uwagi widza ma się znaleźć kobieta, która odzyskuje swój głos. Dziewczyny nie są już do wzięcia. 

REKLAMA
To może Cię zainteresować