Złota dziesiątka 16. TAURON American Film Festival. Na które premiery warto czekać?

fotos z filmu „Blue Moon”, reż. Richard Linklater
1. „Blue Moon”, reż. Richard Linklater
Mateusz: Fly Me To The Moon, panie Linklater. Gdziekolwiek wcześniej zabrał mnie reżyser (no może oprócz planu „Do utraty tchu”) - czy to amerykańskie przedmieścia czy uliczki Wiednia - wracam z takich podróży odmieniony i z żywym obrazem postaci, które tworzy w swoich filmach.
Ethan Hawk gra mojego ulubionego wujaszka-cwaniaka, który na imprezie bajeruje o wiele za młodą dziewczynę, ale i ma do powiedzenia wszystko o stanie współczesnej kultury. Nie mamy za wiele powodów, żeby go lubić, ale coś w nas pęka, gdy w oczach widzimy zawód miłosny zwykłego szczeniaka. Andrew Scott i Margaret Qualley aktorsko nie odstępują mu na krok - ale jako postacie, sprawiają, że nasz bohater jest samotny, nawet w barze pełnym świętujących ludzi.
Zuza: Sprawczość opuszcza głównego bohatera na dwa sposoby - w postaci sukcesu produkcji, nad którą powinien pracować, ale tego nie zrobił; oraz w postaci pięknej dziewczyny, którą adoruje, ale to jednostronne uczucie. Towarzyszymy mu w rozkładzie i czujemy smrodek nawet szybciej niż on sam, bo wielką przewagą tego filmu jest jego wiarygodność. Nakręcono go tylko w jednej lokalizacji i tylko w czasie rzeczywistym, a gdy charyzmatyczny Ethan Hawke zagaduje do gości w barze, to w napięciu czekamy na swoją kolej.
„Blue Moon” do polskich kin wprowadzi UIP. Nie ogłoszono jeszcze daty premiery.
2. „The History of Sound”, reż. Oliver Hermanus
Zuza: Łamie serca z miłością. „The History of Sound” to wieloletnia historia dwóch młodych mężczyzn (Paul Mescal i Josh O’Connor) żyjących w cieniu drugiej wojny światowej. Zajmują się dźwiękiem i wyruszają w podróż, by uchronić przed zapomnieniem folkowe pieśni.
Ten film jest wielki, powolny, klasyczny - tak, jak klasyczne jest piękno zabytkowego kościoła. To wyjątkowy seans, ale rozumiem głosy, które zarzucają mu rozwlekłość. Być może traktuje o tym, jak trudno jest mówić o miłości. Może też pouczać w temacie zinternalizowanej homofobii. W końcu, może też opowiadać o historii muzyki ludowej, ale nie ma to na szczęście większego znaczenia. Warto zmierzyć się z każdą sekundą tego wyciszającego seansu i zdecydować samemu.
Film do polskich kin wprowadzi UIP, które zaplanowało premierę „The History of Sound” na 27 lutego 2026 r.
3. „Kopnęłabym cię, gdybym mogła”, reż. Mary Bronstein
Mateusz: Spośród filmów o trudnym macierzyństwie wybieram zdecydowanie ten Bronstein a nie od Ramsay. Choć dla matki najważniejsze jest dziecko, reżyserka specjalnie zwraca naszą uwagę na samotną, zagubioną oraz wymęczoną kobietę. Potok myśli i bieg zdarzeń to nie tylko opis kondycji matek, ale i opowieść o sytuacjach, w których znów znów chcemy mieć kilka lat i żeby ktoś powiedział nam, co mamy robić.
Film, który zostawił we mnie dziurę. Nie chodzi o niedosyt, nie chodzi o to, że czegoś brakowało. Po prostu to jakby ktoś nas kopnął w splot słoneczny. Na chwilę traci się oddech, emocje buzują, tracimy głowę, ale potem po seansie nadchodzi cisza.
Film trafi do kin za sprawą Best Film, nie ogłoszono daty premiery.
4. „Lemoniadowy chrzest”, reż. Chris Merola
Mateusz: Dzięki Bogu, że przed tworzeniem tej dziesiątki nadrobiłem „Lemoniadowy chrzest”. Diabełek na ramieniu podszeptywał, że film o młodzieży w szkole katolickiej będzie na siłę obrazoburczy - zestawiał ze sobą rosnące włosy łonowe z koralikami różańca. Jednak Chris Merola nie dał się wieść na pokuszenie i stworzył po prostu genialne postacie w historii o dorastaniu - gdzie religia to tylko jedna z opresji, której doświadcza młodzież o buzujących hormonach.
Jest więc uległy, ale poszukujący siebie John. Buntownicza, choć skrycie romantyczna Lilith (prześwietnie napisana!). Mamy też kontrolujących rodziców, których trudno ocenić jednoznacznie. W szkole znajdziemy chłopaków ciągle gadających o porno, ale również nauczyciela, który dumnie obraża kobiety uprawiające seks przedmałżeński. I w tym wszystkim non-stop podsłuchujemy pytanie "czy jestem wystarczający?", ukradkiem doświadczamy życia w rozbitej rodzinie i podglądamy jedną z najlepszych scen kłótni (nawet jeśli była w kiblu) w historii kina. Modlę się o więcej takich filmów.
„Lemoniadowy chrzest” można zobaczyć do 23 listopada podczas wersji online American Film Festival. Film na ten moment nie ma polskiego dystrybutora.
5. „Kameleon”, reż. Alex Russell
Zuza: Dusząca wiwsekcja światka muzycznego. Jeśli słuchaliście kiedyś Odd Future, grupy z Kalifornii, która przeszło dwadzieścia lat temu zaczęła wyznaczać trendy w amerykańskim rapie i r&b, z pewnością poczujecie to podobieństwo. „Kameleon” to kontynuacja teledysku „Oldie”, tyle, że za kulisami obsesja podmienia ziomalstwo.
Produkcja opowiada o młodym pracowniku sklepu z modnymi ciuszkami, który za wszelką cenę stara się nie być sobą, bo chce być kimś ważnym. Los daje mu szansę, on ją sprawnie wykorzystuje i zdobywa dojście do swojego ulubionego rapera. Tytułowy kameleon (co za fatalne tłumaczenie! W oryginale jest to lurker, czyli słowo ze slangu internetowego oznaczające osobę śledzącą, ale nieudzielającą się aktywnie na forach i innych grupach.) chwyta tę okazję i już nie puszcza, bez znaczenia, jak destrukcyjny jest ten chwyt. Wiele powiedziano już w kinie o statusie, wiele o stalkingu - ale czy snuto tę historię na głośnych backstage’ach i w leniwym, południowym słońcu?
No i jest street credit, bo ścieżkę dźwiękową opracował Kenny Beats.
Niestety, na ten moment nikt nie dystrybuuje go w Polsce, ale skoro jest roboczy tytuł, to może się to zmieni.
6. „Desperat”, reż. Gus Van Sant
Mateusz: Wystarczy shotgun, kawałek druta, Bill Skarsgård, audycja z jazzem i kontekst społeczny, żeby nakręcić lepszą historię o Jokerze niż ktokolwiek wcześniej.
Gus Van Sant tworzy kino, przy którym dobrze się bawimy, ale i przy którym można pomyśleć. W opartej na faktach historii porwania chodzi nie tylko o granie na czas, negocjacje oraz asy wyciągane z rękawa. Przy znakomitej ścieżce dźwiękowej mamy możliwość analizowania postaci, które idealnie obrazują skorumpowanie określonych grup społecznych. Prezes firmy, który nie dba o los syna, kochający swoją sławę radiowiec czy sędzia przesądzający w głowie wynik rozprawy wywołują chęć krzyku - eat the rich!
Dystrybutorem filmu „Desperat” jest Monolith Films. Nie znamy jeszcze daty premiery.
7. „Późna sława”, reż. Kent Jones
Mateusz: Prawie co roku na AFF pojawia się taki film. Wygląda niepozornie, jak każdy inny. Na pierwszy rzut oka nie pierwszej świeżości, ale też nie odstręcza. Kto by pomyślał, że może mieć coś ciekawego do zaoferowania? Tak samo można opisać film, jak i postać, którą gra Willem Dafoe.
Dawno zapomniany poeta po latach zostaje odkryty przez grupę młodych, pretensjonalnych adeptów sztuki słowa. Wzbudzają w nim nadzieję na sławę, na którą przestał dawno liczyć. Niesamowite jest jak film Kenta Jonesa i w nas pobudza różne emocje - od śmiania się z przeintelektualizowanych bogaczy oraz pobłażania wobec pozerów, przez gniew na toksyczny rynek wydawniczy aż po smutek, gdy gaśnie szansa na relizację naszych marzeń.
Film nie ma polskiego dystrybutora.
8. Retrospektywa Susan Seidelman
Zuza: Tegoroczny program AFF zawierał zaskakująco dużo produkcji wyświetlanych premierowo lata temu. I zdecydowanie nie narzekam, bo to do nich zaliczyć można cykl filmów i przyjazd amerykańskiej reżyserki, która, choć wychowana na do wzorcową żonę ze Stepford, nie bała się przebijać kolejnych szklanych sufitów. Retrospektywa Susan Seidelman uczyniła tę edycję wyjątkową.
Susan jest mądrą, doświadczoną artystką i z zupełnie niepotrzebną skromnością opowiadała uczestnikom festiwalu o swoich kolejnych produkcjach - to półsłówkiem przyznając się, że tak, „Smithereens” było pierwszym niezależnym filmem wyświetlanym na festiwalu w Cannes, to rzucając jak gdyby nigdy nic, że ekranowy debiut Madonny w „Rozpaczliwie poszukując Susan” nie był wcale takie drogi, bo zaangażowali ją przysłowiowy dzień przed tym, gdy osiągnęła wielką sławę (aż nie sposób nie znaleźć w tym analogii do innego filmu puszczanego w tym roku na AFF, „Erupcji”, gdzie ważną rolę zagrała Charli XCX, nagrywając w przerwach od światowego szaleństwa wywołanego płytą BRAT).
Carrie Bradshaw nie biegałaby za Bigiem po Nowym Jorku, gdyby nie zbudowała jej ze swoich doświadczeń Susan, a ja nie biegałabym w euforii po kinie Nowe Horyzonty, gdyby nie Patrycja Mucha, kuratorka cyklu. Brawa!
Część filmów Susan Seidelman dostępna jest na platformach streamingowych. „Rozpaczliwie poszukując Susan” znajdziecie na Prime Video, „Diablicę” na Apple TV+, a pierwsze odcinki serialu „Seks w wielkim mieście” do obejrzenia na HBO MAX.
9. „The Mastermind”, reż. Kelly Reichardt
Mateusz: Przypadek filmu, który skradł moje myśli dość późno po seansie. Całkiem energetyczny początek, sekwencje jak z klasycznych heist movies i tworząca tempo ścieżka dźwiękowa obiecują nam dobrą rozrywkę oraz gatunkową historię o przechytrzaniu elit.
Zwrot akcji polega na tym, Kelly Reichardt ucieka od sensacji czy schematu gatunku. Złodzieje nie mają planu, który zadziałałby także na opuszczenie Alcatraz. Nie używają też wymyślnych gadżetów. Nawet nie uciekają przed kordonem policyjnych wozów, a wręcz podczas pośgiu zatrzymują się przy znaku stop. Kim więc jest tytułowy mastermind? Po prostu ojcem, który choć chce zapewnić godziwy byt rodzinie, czasami popełnia błędy.
Nie ma aktualnie planów na polską dystrybucję nowego filmu Kelly Reichardt.
10. „Rodzina do wynajęcia”, reż. HIKARI
Zuza: I choć etykietę jedynego filmu świątecznego dostępnego w trakcie trwania festiwalu zdobyła mumblecore’owa produkcja wujasa Jay’a Duplass’a „Oszołomy z Baltimore”, to „Rodzina do wynajęcia” dostaje w tej kategorii dyplom z wyróżnieniem. Niby nie ma tam śniegu, nie ma Świętego Mikołaja, ale sposób budowania scenariusza w oparciu o problemy głównego bohatera i jego znajomych, które musi pokonać, żeby wszystkim było lepiej, to ciepły, prosty, stary i dobry schemat znany nam z produkcji rodzinnych dedykowanych na grudzień.
Brendan Fraser zakłada w tej amerykańsko-japońskiej produkcji kocie uszka i gra… aktora, który po kilku nieudanych występach w reklamie pasty do zębów i serialu o piratach podejmuje się pracy w agencji oferującej wynajem “członków rodziny”. Ponoć to nieprzekłamane - w Japonii do dziś korzysta się z podobnych usług, gdy potrzebny jest ktoś do udawania przyjaciela albo osoby partnerskiej, co miałoby stanowić substytut silnie stygmatyzowanej terapii. Starzec w kinie płacze, Twoja mama płacze, spójrz w lustro - ty też płaczesz, bo film, choć prosty i przewidywalny, to angażuje, wzrusza i podnosi na duchu, czyli działa. I nie pozostawia tego charakterystycznego niesmaku, który towarzyszy podobnym, ale bardziej naiwnym produkcjom z gatunku feel good movie.
Za dystrybucję filmu odpowiedzialny jest Disney. Premierę zapowiedziano na 16 stycznia 2026 r.
