Recenzja: „Zła nie ma”

Jan Pelczar | Utworzono: 14.11.2024, 22:10 | Zmodyfikowano: 14.11.2024, 22:10
A|A|A

zdj. mat.prasowe

Do złotej dziesiątki po festiwalu pisałem tak:

Skupiony na detalu reżyser opowiada o swoich bohaterach przez pryzmat prostych czynności, ale potrafi przy tym ukazać ich skomplikowaną naturę. Historię można opisać nowomową: o gentryfikacji na japońskiej prowincji przez pryzmat inwestycyjnego slowhopu. Treść samego filmu zdecydowanie mocniej wchodzi pod skórę. Współczesny brak skupienia części bohaterów kontrastuje z ich aspiracjami. Chcą zbliżać się do natury, ale same ich motywacje są oparte na tym, jak bardzo jej nie rozumieją. Główny bohater przypomina zaś swoimi wyborami, choć stylistycznie jest odległy, Janinę Duszejko, jedną z bohaterek Olgi Tokarczuk. Ekranowy konflikt zmierza do finału. A dawno już nie miałem takiej niezgody na zakończenie wybrane przez twórcę.

Premierowo „Zła nie ma” przypomniałem w Strefie Kina 14 listopada:

REKLAMA

To może Cię zainteresować