"Indiana Jones i królestwo kryształowej czaszki"

Jan Pelczar | Utworzono: 19.05.2008, 22:37 | Zmodyfikowano: 29.05.2008, 22:46
A|A|A

Seria filmów o Indianie Jonesie przyniosła sławę Harrisonowi Fordowi, potwierdziła intuicję producenta George’a Lucasa, a Stevenowi Spielbergowi poza sukcesami kasowymi dała żonę.

Dziś mało kto pamięta, że wymyślony w 1973 r. archeolog-awanturnik nazywał się pierwotnie Indiana Smith. Imię zawdzięczał suce Lucasa - malamucicy. Miłość do niej dała też kinomanom na całym świecie postać Chewbaki. To był oddech podczas przygotowań do produkcji „Czasu apokalipsy”. Pierwowzorem bohatera były postacie przygodowego kina lat 30. i 40. XX wieku. Lucas oglądał „Spy Smashera”, „Walczące legiony Zorro” i inne podobne produkcje.

Przed przystąpieniem do realizacji „Indiany Smitha” Lucas wziął się za „Gwiezdne wojny”, a po męczącej produkcji pojechał na wakacje ze... Stevenem Spielbergiem. Reżyser marzył wówczas o nakręceniu Bonda, ale Lucas miał dla niego coś lepszego. Jedną sugestię Spielberga producent zaakceptował - zmienił nazwisko bohaterowi. Nie zgodził się jedynie, by wzorować bohatera na Humphreyu Bogarcie ze „Skarbu Sierra Madre”. - Jones nie mógł być alkoholikiem, miał być wzorem do naśladowania dla nastolatków - powiedział kiedyś Lucas.

W „Poszukiwaczach zaginionej Arki” najbardziej pamiętna scena to strzał z pistoletu, który ucisza machającego szablą wojownika oraz katusze, jakie Indiana Jones przechodzi w jamie wypełnionej znienawidzonymi wężami. Finał filmu to kultowy żart, nawiązanie do "Obywatela Kane’a". Odzyskana przez Amerykanów Arka Przymierza zostaje zamknięta w skrzyni i umieszczona w magazynie.

Trzy lata później męczarnie były jeszcze większe - w „Świątyni zagłady” Jones walczył z sektą morderców, jadł z małpich czaszek, obserwował scenę wyrywania bijącego serca. To najbardziej przerażająca i najbardziej krytykowana część dotychczasowej trylogii. Rehabilitacją była „Ostatnia krucjata” i Spielberg reżyserujący Bonda. Bo to Sean Connery został ojcem Indiany Jonesa.

27 lat od premiery pierwszej części Indiany Jonesa minie 12 czerwca. Jako równolatek „Poszukiwaczy zaginionej arki” w kinie bawiłem się dopiero na „Ostatniej krucjacie”. To było 19 lat temu. Najmniej lubię „Świątynię zagłady” z roku 1984.

Najnowszy film nakręcono podobnie jak poprzednie - ograniczając do minimum użycie efektów wizualnych, wspierając się za to obficie pracą statystów i kaskaderów. Nie pracował już koordynator tych sekwencji Vic Armstrong, był zajęty na planie najnowszej „Mumii”. Jedynie podczas wspólnej realizacji „Wojny światów” konsultował ze Spielbergiem wygląd trzech sekwencji akcji.

Fanom serii będzie też brakowało Pata Roacha, jedynego aktora oprócz Harrisona Forda, który wystąpił we wszystkich trzech dotychczasowych filmach o Indym. W pierwszej części był mechanikiem i gigantycznym Szerpą, w "Krucjacie" grał gestapowca, a w drugiej odsłonie zagrał szefa straży. Angielski aktor zmarł przed czterema laty.

Z „Poszukiwaczy zaginionej Arki” pamiętamy też późniejszego bohatera „Fridy” i „Spidermana” Alfreda Molinę oraz Karen Allen. Zagrała Marion Ravenwood - i powróci w „Kryształowej czaszce”. W „Świątyni zagłady” zagrała najseksowniejsza z wszystkich dziewczyn Indy’ego Kate Capshaw. Po castingu zdobyła rolę, a jeszcze przed wejściem na plan serce Stevena Spielberga, którego żoną jest do dziś. W „Ostatniej krucjacie” ojca głównego bohatera zagrał Sean Connery, a młodym Indianą Jonesem był River Phoenix - jeden z najbardziej obiecujących aktorów, który zmarł w wyniku przedawkowania narkotyków.

Jak Harrison Ford poradził sobie z powrotem do roli Indiany Jonesa? 64-letni aktor codziennie trenował trzy godziny, przeszedł na wysokoproteinową dietę, jadł ryby i warzywa oraz nie odchodził od sztangi, wszystko po to, by nie musieć angażować kaskaderów. Steven Spielberg powiedział nawet, że nie widzi różnicy między pracą Forda na planie trzeciego i czwartego filmu serii. A pierwotnie zakladano pięć filmów i tak się pewnie skończy. Wszystko - jak głosi obiegowa opinia - po naciskach syna Stevena Spielberga.

- Nie minęły lata, a wieki - powiedział Harrison Ford, gdy film skierowano do produkcji. Upływ czasu dodaje bohaterowi i doświadczenia, i wad, czyni go bardziej wiarygodnym - twierdzi aktor. Najwięksi entuzjaści Indy’ego znają wiele jego wad, wyświetlanych w serialu „Przygody młodego Indiany”. W najnowszym filmie zabraknie jednak aluzji do przeszłości Indiany Jonesa. Scenarzysta David Koepp unikał nawiązań. - Robienie aluzji do filmu sprzed 27 lat byłoby szczytem głupoty - powiedział w rozmowie z magazynem "Empire". Ciekawe podejście.

Moim zdaniem nie zaszkodziłoby pośmiać się z kilku znaczących momentów z przeszłości. A nawet ze smaczków. Rywalem Forda mógłby zostać na przykład Tom Selleck. To on był pierwszym zwycięzcą. Jego wytypowano do roli. Selleck wolał wystąpić w serialu „Magnum”. Został gwiazdą z telewizora, zamiast ikoną kina. A może Selleck, podobnie jak inny kandydat - Nick Nolte, pogrzebałby szanse filmu na sukces? I dzisiaj nie czekalibyśmy na triumfalny powrót Harrisona Forda, który na plan „Poszukiwaczy zaginionej Arki” rezerwował czas dopiero miesiąc przed pierwszym klapsem?

REKLAMA

To może Cię zainteresować