"Nietykalni" ***** - recenzja
Pojedynek na wyzwania między bohaterami, których przeciwieństwa się uzupełniają. Są motywy w literaturze i kinie, które okazują się ciągle żywe. I pozostaną, jak długo czytelnicy i widzowie, naprzeciw ludzkich bohaterów będą z zainteresowaniem czytali i obserwowali o naukach i inspiracjach, które można wyciągnąć z najmniej spodziewanych miejsc w najmniej oczekiwanych momentach życia.
Żałuję, że nie widziałem „Nietykalnych” we Francji, kiedy wchodzili do kin, jeszcze bez rozgłosu. Kiedy pojawiają się w Polsce, wraz z famą o 30 milionowej widowni w Europie i zachwytach krytyków, nie robią już tak wielkiego wrażenia, jakie mogliby wywrzeć z zaskoczenia. Z filmem jest jak z przyjacielem – nowo poznana osoba, o której nic nie wiemy zrobi dobre wrażenie, ale postać, o której wspólni znajomi opowiadali niestworzone historie ma wysoko zawieszoną poprzeczkę. Cieszę się zatem przynajmniej, że ten nowy kinowy znajomy jest oryginalny, oparty na prawdziwej historii o spotkaniu sparaliżowanego milionera z imigrantem z przedmieścia. Nie muszę czekać na amerykańskiego imitatora, za którego weźmie się Harvey Weinstein i z pewnością obróci w oscarowe złoto.
Ta oparta na faktach historia to kinowy samograj, duet Omar Sy – Francois Cluzet zapadnie w pamięć jak przed laty Tom Cruise i Dustin Hoffman w fimie „Rain Man” oraz całe tabuny par zestawianych w kinie przez lata na zasadzie przeciwieństw. Widzieliśmy już podobne ekranowe chwyty – pościg, w którym uciekinier nabiera policję z pomocą kompana; upór
niepoprawnego podrywacza, którego podpuszczają ludzie z otoczenia;
muzyczne starcie popularnych, tanecznych rytmów i standardów muzyki
poważnej; nieokrzesany przybysz z ulicy, drwiący z absurdów operowej inscenizacji ( w tym konkretnym przypadku „Wolnego strzelca”); wreszcie klasyczne
żarty ze sztuki współczesnej, z wysokimi cenami, trudnościami
interpretacyjnymi, zapatrzonymi w nią snobami, reagującymi na mody.
I te sentymentalne oczywistości – kobieta, która wyrzuca syna z domu, by dać mu nauczkę, ale z bezradności płacze; mężczyzna, który nie potrafi dać lekcji córce, więc wyręcza się zasłyszanymi słowami; poruszenie dobrych sfer pojawieniem się imigranta z wyrokiem; arogancja
nastoletniej córki milionera; nauczki, które silny człowiek z ulicy
daje niewychowanym, ale słabym bogaczom. W „Nietykalnych” wszystko
przechodzi bez komplikacji, bez brudu. Reżysersko-scenariuszowy duet Olivier Nakache – Eric Toledano wplótł tu nawet teledyskowe fragmenty, podkreślając komediowy charakter
opowieści. Nawet brutalne, kontrowersyjne, wydające się nie na miejscu
żarty z koloru skóry i niepełnosprawności mienią się tu czystym dobrem i
oczyszczają, czynią życie bohaterów lepszym.
Ta łatwość i gładkość sprawiają, że postrzegamy „Nietykalnych” jako działająca na emocje bajkę z morałem. I wtedy przypominamy sobie, że to przecież historia oparta na faktach. Staje się wówczas francuski hit, bez względu na ostateczne wrażenie, udaną metaforą współczesnych podziałów społecznych i drogowskazem ze znakiem zapytania. Skoro nie jesteśmy równi, to czy zdołamy się wszyscy nauczyć żyć razem? Tak jak Driss i Philippe? Czy trafiona jest perspektywa, w której jeden z nich reprezentuje nową, świeżą krew imigrantów, a drugi starą, niepełnosprawną Francję? Nie wiem czy duet z „Nietykalnych” pozwala uwierzyć Francuzom, że kraj podziałów rasowych może być tolerancyjny, a Europejczykom, że kontynent podziałów majątkowych może wspólnie
patrzeć w stabilny horyzont. Wiem, że tym razem nie musimy mówić o magii
kina, ale możemy powiedzieć o magii przyjaźni. Bywa, że najsilniej cementuje ona nie w rodzinie, nie w gronie sąsiedzkim,
bliskim społecznie, czy majątkowo, ale wśród przeciwieństw, kiedy mogą
się wzajemnie uzupełniać.