JESTEŚ BOGIEM *** / W DRODZE **
Kino często ponosi klęski w starciu z innymi formami sztuki. Przykładem jest inna premiera – „W drodze”. Wartością wyniesioną z
seansów będzie bezsprzecznie jedno: oba filmy rozmawiają ze sobą i z
widzami o rzeczach istotnych.
Za chwilę kina zapełnią się po
brzegi jednym pokoleniem. Wychowani na Magiku, Kalibrze i Paktofonice
pójdą zobaczyć, w jaki film przemienił się najgłośniejszy polski
scenariusz ostatnich lat. Tekst Macieja Pisuka wydano w formie książkowej,
zmasakrowano przynajmniej w jednej inscenizacji para-teatralnej (czemu
świadkowałem w sali nieistniejącego już niestety kina Lwów we Wrocławiu,
w trakcie nurtu off jednego z Przeglądów Piosenki Aktorskiej),
zekranizowano dopiero w ostatniej kolejności. Sukces frekwencyjny jest
murowany, widać to było po festiwalach, odbiór też będzie w miarę
przychylny: „Jesteś Bogiem” Leszka Dawida pokazuje przecież z bliska
prawdziwą historię formowania się jednej z nielicznych prawdziwych
legend muzycznych. Nieopatrzeni aktorzy wchodzą w ciała Magika, Fokusa i
Rahima. Najtrudniejsze zadanie miał Marcin Kowalczyk i nie wypadł źle,
Tomasz Schuchardt trzyma poziom z „Chrztu”, ale najbardziej zapamiętałem
filmowego Rahima, czyli Dawida Ogrodnika. Charakterystyczna postać i
jedyna, której ekranowe losy mnie uwierają. Pierwszoplanowej trójce
sekundują stare i młode wygi – od Arkadiusza Jakubika po Marcina Dorocińskiego.
Pokazują
nam nawet prawdziwy zeszyt z prawdziwym listem pożegnalnym. I jak się
rodził ten świat, który nas otacza: od jarmarku i waty cukrowej do
galerii handlowych i pełnego koszyka. Tam, gdzie twórca „Ki” czuł się
najlepiej, tam mnie właśnie „Jesteś Bogiem” zawodzi najbardziej. Ma
swoją wartość jako film o rzeczywistości społecznej i gospodarczej w
Polsce schyłku XX wieku. Tło wybija się na pierwszy plan.
Z przyczyn śmierci Magika zrobiono familjny melodramat, na poziomie
serialowej komedii omyłek. Obserwacje zaczynają drażnić, gdy tło dla
głosu pokolenia robi się telenowelowe. „Jesteś Bogiem” wpada też w
schemat filmu o zespole muzycznym – przechodzi przez wszystkie fazy
gładko, punkt po punkcie. Co jest poruszającego i oryginalnego? Muzyka i
teksty Paktofoniki. Nawet nie grepsy o wymyślaniu kolejnych fraz, ale
sposób uchwycenia związków tej twórczości ze śląskim pejzażem. Radosław
Ładczuk, nagrodzony w zeszłym roku na Camerimage za zdjęcia do „Sali
samobójców” robi się z filmu na film lepszym operatorem. Z „Jesteś
Bogiem” wychodziłem zawiedziony w trakcie festiwalu Nowe Horyzonty, ale z
czasem rozczarowanie osłabło. Na tle arcydzieł światowego kina film wypada blado, w tradycyjnym repertuarze będzie przyzwoicie.
Mamy przecież jeszcze na ekranach film, który zamykał ostatnie Nowe Horyzonty.
„W drodze” Waltera Sallesa ponosi fiasko w starciu z jeszcze większym
pokoleniowym gigantem – powieścią formacyjną beatników. Jack Kerouac
wymyka się regułom kina, a brazylijski reżyser boi się eksperymentu.
Pokazuje pisarskie męczarnie w serii bolesnych klisz, a wcześniej męczy
widza klasycznym kinem drogi. Pejzaże, muzyka i montaż pierwszorzędne – dialogi, sceny zbiorowe i gra aktorska – niekoniecznie. Nie pomógł
fakt, że na ekran przenoszono jedną z najważniejszych powieści XX wieku.
Premiera filmu „W drodze” obudziła na nowo dyskusję o, jak ich nazwał
Krzysztof Varga, „hipsterach z czasów przedfacebookowych”. To największa
wartość filmu. Najważniejsze w tej rozmowie jest pytanie: czy bunt
beatników byłby możliwy dzisiaj. Jeśli zastanawiacie się nad odpowiedzią
w Polsce, to „Jesteś Bogiem” daje pośrednio odpowiedź: dlaczego od jakiegoś już czasu nie i jeszcze długo, długo nie.