Przykłady kina genialnego
fot. mat. prasowe
Pokazywane w tym tygodniu we Wrocławiu na specjalnych pokazach „Marina Abramović artystka obecna” i „Cierpliwość" według
Sebalda to najciekawsze w ostatnim czasie przykłady kina, ukazującego
geniusz twórców z innych dziedzin kreacji oraz ich dokonania na polu
odpowiednio – sztuki performatywnej i literatury.
Film opowiadający o Marinie Abramović i jej przygotowaniach do retrospektywnej wystawy w słynnej nowojorskiej
MoMie będzie można od piątku oglądać w regularnej dystrybucji. Wędrówka
śladami „Pierścieni Saturna” Winfrieda Georga Sebalda, po
środowym pokazie na festiwalu Opowiadania, podobnie jak po premierze na
Planete+ Doc Festivalu jest już możliwa tylko na dvd, dostępna w
angielskich sklepach internetowych. Warto skonfrontować się z oboma
dziełami, by nie zwątpić w sens tworzenia, coraz częściej gubiony w
świecie bez refleksji i koncentracji. Większego wysiłku u współczesnych
odbiorców wymaga na pozór Abramović, ale film o niej jest bardziej
przystępny, niemalże hollywoodzki. Wyprodukowany przez HBO dokument buduje napięcie,
opisując przygotowania do wystawy. Muzyka wyznacza rytm, nastrój,
narracja zmierza do oczyszczenia w wielkim finale. Z kolei powstały przy
udziale Brytyjskiego Instytutu Filmowego dokument, zanurzający się w
labiryncie dygresyjnego dzieła Sebalda próbuje naśladować cechy
autorskiego przedsięwzięcia, spowija się we mgle, dzieli ekran na różne
obrazy, przemierza literacki świat wedle porządku stron.
W „Marinie Abramović artystce obecnej” możemy
wiele razy wrócić do tych samych spojrzeń i łez. Najważniejszy jest
akt, który stanowi kulminację ekspozycji w Museum of Modern Art, ale
możemy też pokrótce prześledzić losy bohaterki, obejrzeć fragmenty dawnych performance’ów,
niektóre z nich są w Nowym Jorku rekonstruowane przez młodszych
artystów. Pojawiają się też osoby, z którymi była związana artystycznie i
emocjonalnie, wbrew własnemu manifestowi zakazującemu mieszania życia
uczuciowego ze sztuką. Abramović jest dzięki temu bohaterką także
fascynującej love story. I to jej historia miłosna zdaje się w pierwszym
rzędzie skłaniać widza do katharsis. Zgodnie ze słowami kuratora i jej
byłego męża, Marina kocha nie tylko napotkane po drodze fragmenty, ale
dosłownie – cały świat. Każdy widz zostaje obdarzony uczuciem i staje
się jednocześnie uczestnikiem przedstawienia. Artystka nie kryje się za
żadną czynnością, nie ma ze sobą przedmiotu, nie powtarza tekstu. Siedzi
pośrodku przypominającej plan filmowy sali i patrzy prosto w oczy
każdemu, kto, odstawszy swoje w kolejce, siądzie naprzeciw niej.
Performance
obliczono na cały czas trwania wystawy, na każdą z godzin otwarcia
muzeum. Ulay, były partner życiowy i artystyczny Abramović, miłość jej
życia, na wieść o tym wyzwaniu bierze głęboki oddech i mówi: nie umiem
tego skomentować, mam tylko wielki podziw. Dla kobiety, która stała się
babcią i diwą performance’u oraz dla jej wyzwania. Dawniej uznawana za szaloną, dziś jest klasykiem,
a nowym projektem znów trafia w punkt, czułe podbrzusze zewnętrznego
świata. Staje się jednocześnie obiektem sztuki i komentarzem społecznym.
Obdarza widzów spojrzeniem, poświęca im uwagę, której, co ujawnia się w
procesie twórczym, są oni pozbawieni na co dzień. Towarzyszy temu
ogromne napięcie i ból, na jaw wychodzą braki, do głosu dochodzą emocje.
Okazujemy się niezdolni do skupienia, oczyszczenia, wyrwania z
cielesno-umysłowej niewoli, w którą wpędza cywilizacja. Artystka wpada w
pułapkę. Deklaruje, że nie chce statusu idola, ale publiczność zaczyna
ją traktować jak gwiazdę, odgrywać własne przedstawienie, powoływać
społeczne kolejki, koczować przed gmachem muzeum, byle tylko
uczestniczyć w wydarzeniu. Dokument Matthew Akersa i Jeffa Dupre, mimo
konwencjonalnej struktury, wygrywa dzięki uchwyceniu mocy i
porozumienia, jakie następuje za sprawą artystki. Abramović wyswobadza
się z wszelkich mechanizmów, które mogłyby ją usidlić, pozostawia ludzi z
czystym, transcendentym przeżyciem. Nie daje się zwieść na stronę iluzji, prostymi środkami wyczarowuje magię.
O
ile w zetknięciu z Abramović główną rolę odgrywają przepływy energii
między ludźmi, aura towarzysząca spotkaniom, wspólnym doznaniom i
zwykłej obecności, o tyle w wędrówce śladami Sebalda do głosu dochodzą
także nieobecni. „Ponad jakimi obszarami czasu biegną linie powinowactw z wyboru i korespondencji?” – pyta pisarz. Najważniejsza staje się rozmowa, którą prowadzić można w
labiryncie natury, budowli, historii. Niemiecki pisarz, mieszkający
przez lwią część życia w Norwich, w sierpniu 1992 roku wybrał się na „angielską pielgrzymkę”. „Pierścienie Saturna” są sprawozdaniem z podróży i skojarzeń, które się w jej trakcie
obudziły. Fascynuje analiza obrazu „Lekcja anatomii doktora Tulpa”, fragment biografii Josepha Conrada,
refleksje powzięte z naukowych obserwacji dotyczących śledzi, czy
jedwabników. Nad wszystkim krąży mgła zagłady. Sebald we wspomnieniach z
okresu świetności widzi, za swoimi bohaterami, przepowiednie upadku,
tytułowe pierścienie saturna, czyli okruchy dawnego księżyca.
Najbardziej fascynujące zjawy dawnych imperiów i niedawnych wydarzeń politycznych - Sir Morton Peto i Kurt Waldheim przebyli, w jednej dorosłości, skrzyżowanie epok, zmieniających się
porządków, doświadczali mozolnej budowy, punktu kulminacyjnego i
nieubłaganego schyłku. „Ilekroć człowiek, akurat w najpiękniejszych barwach odmaluje sobie przyszłość, kolejna katastrofa już nadciąga”. Mimo wszechobecnej melancholii zarówno „Marina Abramović artystka obecna”, jak i „Cierpliwość" według Sebalda
pozwalają uwierzyć w sens aktu twórczego. U niej sztuka jest obecnością,
bezpośrednim wpływaniem na drugiego człowieka, dotknięciem, które
wyzwala. U niego pisanie nosi znamiona wędrówki, pozwala nazwać, a
nazwanemu zaistnieć. Gdzieś pomiędzy jest wielka niemożliwa miłość i
wielkie niemożliwe szczęście. Sebald, patrząc na świat z samolotu,
dochodzi do wniosku, że „zawsze jest tak, jakby ludzie nie istnieli, jakby istniało tylko to, co stworzyli i w czym się chowają”. Abramović chowa się w nas.