DROGÓWKA ***** (Recenzja)

Jan Pelczar | Utworzono: 03.02.2013, 08:56
A|A|A

Reżyser często sięga w „Drogówce” po zapis video z telefonów komórkowych. Takie nagrania z ukrytej kamery bywają dowodami w aferach, które przetaczają się przez media. A korupcja w wydziale drogowym stołecznej policji jest w najnowszym filmie twórcy „Domu złego” wierzchołkiem góry lodowej, usypanej ze strzępów szumu medialnego.

Są przetargi, ziemia pod autostrady, znikająca prostytutka i trup funkcjonariusza. Użycie kamer małych i przenośnych jest uzasadnione fabularnie i dramaturgicznie, a jednak każdy kinoman, który zobaczył w grudniu „Koniec zmiany”, („End of watch”) jeden z najlepszych policyjnych filmów ostatnich lat, będzie zawiedziony. Do sposobu filmowania i montowania mam zastrzeżenia, Smarzowski po raz pierwszy mnie czymś rozczarował. Szybko jednak wszelkie obiekcje wynagrodził.

Popatrzmy czym karmi się jego fikcyjna historia: pobrzmiewają tu echa afer, przekrętów i przaśnej codzienności polskiego prawa i bezprawia, można było ulepić z nich intrygę mainstreamowego serialu. Smarzowskiego nie interesuje sama sensacyjna fabuła, która zapewni rozrywkę z rozwiązania zagadki i pokaże kilka znanych twarzy. Mamy sami sklejać zdania i znaczenia, wypowiadane mimochodem, gdy policjanci, biznesmeni, posłowie korzystają z usług prostytutek. Uważnie wyglądać: gdzie można spotkać w drzwiach księdza, a jaki punkt widokowy mają ludzie od prokuratora.

Nawet charakterystyczną dla Smarzowskiego scenę ostatnią, gdy kamera odrywa się od ziemi, warto będzie prześledzić kilkakrotnie, poddać śledztwu niczym dzieło malarskie pełne ukrytych znaczeń. Reżyser chętnie powtarza w wywiadach, że wydarzenia z „Drogówki” to melodia niedalekiej przeszłości, bo teraz kontrola jest dużo sprawniejsza. Ale w tej melodii łapówka dla policjanta jest tylko refrenem. Aktor, który grał w filmie kierowcę w scenie z uczciwym funkcjonariuszem dostawał na planie zadanie: „spotkałeś kosmitę”.

Sprawiedliwym jest sierżant sztabowy Król, jeden z siedmiu policjantów pokazanych w filmie. Wszyscy razem uosabiają siedem grzechów głównych, ale fabuła nie jest mroczna jak w słynnym filmie Davida Finchera. Bartłomiej Topa jako sierżant Król musi odpowiedzieć na pytanie, kto zabił. Sam został kozłem ofiarnym i musi prowadzić dochodzenie z ukrycia, jak w dobrym czarnym kryminale.

Bywa krwawo niczym u Tarantino. Jedna scena może być nawet cytatem z „Pulp Fiction”, ale to nie mózg eksploduje w samochodzie. Reszta jest swojska i polska, ponura i brzydka, sklecona wśród naszych najtrwalszych dokonań, czyli z prowizorek. Pałac Kultury i Stadion Narodowy migają z ekranu w ujęciach z ręki, z kamer przemysłowych i w chaosie codziennej bieganiny. Na tle tanich barów, śmierdzących szatni, błota pośniegowego i pitej na umór wódki. „Kac Vegas” przy imprezie polskich policjantów w burdelach i agenturach to wybryki grzecznych chłopców na koloniach. A pobudka po takich wyczynach może być u Smarzowskiego tylko jedna – jakbyśmy dostali obuchem siekiery w głowę.

W przebogatej galerii postaci drugo i trzecioplanowych, (ale nie karykaturalnych, choć na to się zanosi, po czasie wychodzi jednak, że zadbano o więcej detali) koncert daje Arkadiusz Jakubik. U Smarzowskiego udowadnia, że dobry aktor może grać u dobrego reżysera w każdym filmie, ale za każdym razem zupełnie inaczej. Jako nadwiślański seksoholik z niewyparzonym językiem jest de facto rewelacyjny. A zdanie, które nie daje złudzeń, że powszechny absurd zniknie z polskich dróg i ulic, wypowiada w „Drogówce” wrocławski aktor Marcin Czarnik: „wykrywalność ma wzrastać, a przestępczość spadać”.

REKLAMA