NEBRASKA ***** (Recenzja)
To film, który znalazł się w czołówce najciekawszych dokonań zakończonego przed tygodniem sezonu nagród. I na pewno jest lepszy od produkcji obsypanych tegorocznymi Oscarami.
"Nebraska" to najnowszy film Alexandra Payne'a. Cenię go za "Bezdroża", mniej za "Spadkobierców". W obrazie, którego punkt wyjścia przypomina "Prostą historię" Davida Lyncha, reżyser znalazł się pośrodku. Scenariusz, szczególnie w dialogach, jest napisany tak, by wszystko widzowi wyjaśnić, ukazać motywacje i nastroje bohaterów - niczym pod mikroskopem. W tym względzie bliżej "Nebrasce" do "Spadkobierców". Klimat, ujęcie kina drogi, pejzaże pokonywanych przez głównych bohaterów setek kilometrów i barwna galeria postaci, ukazana na czarno-białej taśmie, schwytana w statyczne kadry - to wszystko przypomina już "Bezdroża". Podobne są również nastroje - rezygnacji, niespełnienia, ale i poczucia wierności samemu sobie.
Najbliżej jednak "Nebrasce" do jeszcze wcześniejszego filmu Payne'a - "About Schmidt". Jack Nicholson grał tam emeryta ruszającego w podróż do córki. Teraz Bruce Dern wciela się w rolę upartego starszego pana, który nie chce się przyznać do choroby alkoholowej, za to wierzy, że w poczcie znalazł kupon na milion dolarów. Drogocennego prezentu od firmy wysyłkowej nie chce na nowo powierzyć listonoszom, decyduje się więc na samotną podróż z Billings w stanie Montana do tytułowej Nebraski. Poznajemy go, gdy pierwszy odcinek zamierza pokonać pieszo. Zatrzymany przez troskliwego policjanta, pouczany przez zniecierpliwioną żonę, Woody przystanie na ofertę syna i przyjmie rolę pasażera w samochodowej wyprawie. David, którego zagrał Will Forte, spróbuje zrobić z podróży rodzinną terapię. Sceptyczny wobec tego pomysłu będzie jego brat, któremu trafiła się nagła szansa na karierę w lokalnej stacji telewizyjnej. Za to matka zasypie syna pikantnymi wspomnieniami z młodości.
June Squibb dzięki tej roli doczekała się w 84 roku życia nominacji do Oscara. Równolegle pojawiła się w serialu Dziewczyny, jako babcia głównej bohaterki. Dobrze jest porównać dwa tak odmienne portrety pań u kresu, różnie spoglądających zarówno na otoczenie jak i w przeszłość. Niejeden serial odniósłby zresztą sukces, bazując na bohaterach z "Nebraski" - wyjętych z filmów Kevina Smitha bliźniakach, czy dwulicowym biznesmenie Edzie. Stacy Keach zagrał postać, której archetyp jest karany w każdej amerykańskiej komedii (chociaż, przynajmniej w teorii, przestrzega fundamentalnych amerykańskich zasad), z bezwzględnym brakiem uroku. To nie jest czarny charakter, do którego można poczuć sympatię, to raczej nielubiany sąsiad, dzięki któremu tracimy złudzenia wobec ludzkości.
"Nebraska" bywa katalogiem twardych prawd, ale jest również okazją do niezwykle ciepłej obserwacji. Dzięki temu na swoją drugą oscarową nominację zasłużył Bruce Dern. Jego Woody przypomina bohaterów Larry'ego Davida, tyle że zamiast ripost i puent ma dla nas jedynie bezradne spojrzenie na świat. Pełne niedowierzania raczej, nie tylko rozczarowania. W filmie Payne'a obserwujemy o podróż rodzinną, ale w tle mamy genialny portret środkowych stanów USA - zapomnianych, nękanych prowincjonalnymi słabościami na długo przed finansowymi kryzysami wielkiego świata. W schatzbergowskim, wendersowskim i rafelsonowskim klimacie oglądamy sceny głęboko zapadające w pamięć. W smutnej epifanii jest wiele momentów do uśmiechu. Przecież każda fantazja daje tym większy potencjał, im dalej od jej realizacji.