Dzikość oczu. Tomasz Kot o swojej roli (WYWIAD)
fot. materiały dystrybutora
"Bogów" można od dziś oglądać na przedpremierowych seansach w dolnośląskich kinach. Ekranowa historia wzięta jest z życia Zbigniewa Religi, sportretowanego w latach 80. XX wieku, podczas walki o przeprowadzenie pierwszego przeszczepu serca w Polsce. Kreujący Zbigniewa Religę Tomasz Kot opowiada nam jak poradził sobie z wyzwaniem.
Nagroda za główną rolę lata w filmie "Bogowie" lata po nagrodzie za debiut w "Skazanym na bluesa". Rola lekarza okazała się ważniejsza od roli muzyka? Dostrzegamy różnice między bohaterami, ale czy były też różnice w przygotowaniach?
Było wiele różnic. Muzyk, scena - często to obserwujemy, chodząc na koncerty. A na operację, jako widz, nikt nie przychodzi. To kwestia życia i śmierci a nie żart, nie można tego zrobić na pół gwizdka, zupełnie inna była presja. Tym bardziej, że profesora Religę wszyscy kojarzyli z lat późniejszych, gdy chodził po sejmowych korytarzach, miał siwe włosy, inną wagę, inaczej mówił. Wiedziałem, więc, że po ogłoszeniu obsady ktoś się na mnie rzuci i będzie mnóstwo tzw. hejtu. Byłem już jednak w trakcie przygotowań, więc wszystkie te "przeszkadzajki" eliminowałem. Wiedziałem, że chcę to zrobić dobrze i że - po kilku latach filmów komercyjnych, mniej lub bardziej udanych - wracam na stare tory, czyli tu, gdzie czuję się najlepiej.
Jak budował pan rolę?
Podczas pracy nad "Skazanym" zrozumiałem, że metoda, w której trzeba zrobić wszystko, żeby wejść w skórę granej przez siebie postaci, prędzej czy później się wyczerpuje. Przecież nie załaduję sobie heroiny w żyłę, żeby poczuć to, co bohater, muszę sobie to wyobrazić. Gdy przygotowywałem się do "Bogów" wiedziałem, że ważna będzie charakterystyka fizyczna. Ludzie, którzy współpracowali w latach 80. z prof. Religą opisywali, że zawsze miał plan A, B i C, że był chodzącym instynktem, miał dzikie oczy, sięgał za horyzont. Dostałem zdjęcia z tego okresu, często łapane w dziwnych momentach. Na ich podstawie wymyślałem sobie historie, starałem się, pracując z lustrem, przyjmować jego grymas twarzy zarejestrowany przez aparat. Zacząłem wykręcać twarz, na nowo się jej uczyć. Bałem się, że przy szczupłości i przesadnym garbieniu się, będę groteskowy i skrzywdzę bohatera.
CZYTAJ TEŻ RECENZJĘ FILMU BOGOWIE
Spędzał Pan czas na salach operacyjnych?
Obserwowaliśmy to jak studenci medycyny, z dala od stołu, z absolutnym poszanowaniem pacjentów. Po operacjach mieliśmy szkolenia chirurgiczne - przyszywaliśmy stare zastawki do fartuchów. Jak mi się wreszcie już coś udało załapać, zapytałem: "pani Aniu i jak?" A ona: "Jeszcze trzy lata ostrego treningu i będzie ok".
A trzy lata odwyku po wagonach wypalonych fajek były konieczne?
Na co dzień palę, więc nie było tak źle. Wiedziałem o co chodzi, na co się decyduję. Ale rzeczywiście - jeszcze miesiąc po zdjęciach miałem głęboki kaszel. Czasem trzy paczki dziennie szły.
Opłaciło się - krytycy są zachwyceni zdolnościami wcieleniowymi.
Mnie to kręci, bardzo to lubię. Jak grałem w kolejnej komedii męczyło mnie, że powielam schematy. Cieszę się, że teraz mam nowe propozycje. Wszyscy mnie pytają, czy wąsy to mój nowy styl. Nie mam swojego stylu, moja głowa należy do kina albo do teatru. W tej chwili gram w filmie "Discopolo", za chwilę wejdę na plan u debiutującego Maćka Migasa. Znów wcielam się w kogoś zupełnie innego, to duże wyzwanie. Jest ciekawie, jest dobrze, jestem teraz u szczytu formy zawodowej.
POSŁUCHAJCIE CAŁEJ ROZMOWY: