Body/Ciało (*****)
fot. materiały dystrybutora
Duchy rozmawiają z żywymi poza ich rozpoznaniem. Znajdujemy się w planie zwyczajnego świata, opanowanego przez dziwne przesunięcia. Jak u Kieślowskiego, ale z opowiadaniem w stylu Krauzego. Małgorzata Szumowska z dystansem i świadomością mówi w jednym z wywiadów, że po Srebrnym Niedźwiedziu w Berlinie skakała z radości, a nagrodzony ex aequo rumuński reżyser Radu Jude wyglądał na zawiedzionego. „Ciało” może i blednie w zestawieniu z osiągnięciami rumuńskiego kina ostatnich lat, ale na pewno nabiera rumieńców wśród polskich tytułów.
Nie tylko kinoman, Polak po prostu, potrzebuje takiego filmu. Odzierającego życie i umieranie z filtrów, które do tej pory przepuszczały do nas wszelkie treści. Znika dekalog, nie ma żadnej instytucji pośredniczącej, klasy społecznej, majątkowej różnicy. Na chwilę pojawia się upiór służby zdrowia. Większy pies samym swoim istnieniem mebluje każde pomieszczenie w małym mieszkaniu. Jest wielki blok, jest i kamienica. Klatka schodowa i winda. Prokurator-ateista i rehabilitantka-spirytualistka. Są skomponowane jak w sesjach, albumach, ustawieniach i baletach zajęcia z anorektyczkami. Krzyk jako źródło ekspresji. Konieczność wyrażenia siebie w formie sentencji. I konflikt z banalnej codzienności – otępiający się codziennie wódką, opuchnięty od flaków ojciec i rozbita brakiem jakiejkolwiek akceptacji, w tym własnej, osierocona przez matkę, córka. Ich relacja z terapeutką/medium jest obciążona klasycznymi zwrotami akcji. Służy do poznania tajemnicy, do zmierzenia się z ingerencją zmarłych, ale przede wszystkim do nawiązania kontaktu pomiędzy tymi, którzy zostali.
Paweł Pawlikowski w oscarowej „Idzie” świetnie ustawił, naprzeciwko Agaty Kuleszy, Agatę Trzebuchowską. Tak samo Małgorzata Szumowska zręcznie przeciwstawia Januszowi Gajosowi partnerkę, która aktorką nie jest. Justyna Suwała w roli córki to niepokojąca ekranowa obecność. Gajos naprzeciw niej przechodzi od kreacji do intymnego spojrzenia. Pośredniczy między nimi postać wspaniale zagrana przez Maję Ostaszewską. Jej cała bohaterka – od kostiumu, przez sposób bycia, po puentę – jest nauczycielką akceptacji. Ostaszewska idealnie swoje zadanie wypełnia. Tercet głównych bohaterów to obserwatorzy. Zza szyby patrzą na zdecydowanie ordynatora, czy bezpośredniość przyjaciółki. Adam Woronowicz i Ewa Dałkowska wypolerowali swoje epizody. Ktoś już porównał film Szumowskiej do drobnych opowieści, nanizanych na podobieństwo korali. „Body/Ciało” pozwala widzom na tej nitce znaleźć się bliżej siebie i innych. Nie zachęca przy tym błyskotkami, nie epatuje dosłownością. Pokazuje mniej żywego i martwego ciała, niż scenariusz by uzasadniał. W tej subtelności, w czarnym niekiedy poczuciu humoru, w mądrym doświadczaniu spraw trudnych, leży siła filmu. Niby nic wielkiego się nie zdarzyło, niby nic nowego nie powiedziano. Zwykły dreszcz przeszedł, łza popłynęła, banalne kinowe zdarzenia. Intuicja podpowiada, że jest coś jeszcze. Coś więcej.