Pożar w szpitalu: "Oto prawdziwi bohaterowie"

Maja Majewska | Utworzono: 11.10.2016, 11:11
A|A|A

Ze względu na ochronę danych osobowych wiadomości nie publikujemy w całości:

Witam, 
lokalne gazety piszą o pożarze szpitala im. Falkiewicza który miał miejsce 10.10 ok godziny 21. Ogień zaprószył się w jednej sal i, jak napisały gazety, straż ugasiła pożar. Chciałbym sprostować te artykuły. Jestem pracownikiem szpitala, po wszystkim przyjechałem na miejsce do pomocy. Z relacji pielęgniarek, które tam były - to pierwsi na miejscu byli ratownicy z firmy przewozowej (....) która jeździ dla naszego szpitala oraz doktorzy którzy pełnili dyżur. To dzięki ich szybkiemu działaniu i reakcji pielęgniarek na oddziale, gdzie było ok 30 pacjentów, nie doszło do tragedii, gdyż ogień nie rozprzestrzenił się na inne sale oraz cały budynek. Z poświęceniem używali gaśnic oraz wody z hydrantu szpitala. Do przyjazdu straży pożarnej gasili około 15 minut. Nie patrząc na zagrożenie podtrucia oraz poparzeń gasili ogień, a przecież mogli nawet utracić życie poprzez zatrucie. Po zakończeniu wszyscy poddali się badaniom gazometrii, ale w wynikach nie było nic niepokojącego. To o nich powinno się napisać - dla mnie są to bohaterzy. Gdyby nie oni skutki mogły być tragiczne Podam państwu numer do ratownika (tu imię nazwisko i numer telefonu) oraz do lekarza (tu imię nazwisko i numer telefonu). Mam nadzieje ze uhonorują państwo tych ludzi bo dzięki nim sytuacja została opanowana,

pozdrawiam.

Postanowiliśmy sprawdzić numery telefonów podane przez Słuchacza i udało nam się dodzwonić do Tomasza Misztura, ratownika medycznego. Pan Tomasz jeździ w firmie Specjal-Trans, która współpracuje ze szpitalem.

Posłuchajcie:

 

 

Ratownik opowiada, że siedział razem z kolegą w pokoju ratowników i czekał na kolejne zlecenie, gdy nagle rozległ się dźwięk alarmu przeciwpożarowego.

I co było potem?
Potem usłyszeliśmy huk i krzyk i pobiegliśmy na górę. Jak dobiegliśmy cały korytarz był zadymiony. Płomienie były wysokie i zaczęliśmy działać. Na miejscu był już lekarz, który miał gaśnicę i próbował gasić, ale zadymienie i ogień były tak duże, że te gaśnie nie wystarczyły, więc wzięliśmy wąż z wodą i zaczęliśmy po prostu polewać to wszystko. Zalaliśmy praktycznie całą salę, ale delikatnie się jeszcze tliło, więc jak przyjechała straż pożarna dogasili, to czego nam się ugasić nie udało. Potem strażacy zajęli się szybko oddymianiem, żeby pacjenci w innych salach się nie podtruli. My podkładaliśmy koce pod drzwi, żeby uszczelnić pokoje. Jak już wszystko było pod kontrolą, każdy pacjent miał wykonane badania pod kontem zatrucia i było wszystko w porządku.

Z panem też wszystko w porządku?
Tak

Czy w tej sali gdzie wybuchł pożar byli pacjenci?
Tak. Była jedna pacjentka, ale szybka reakcja pielęgniarek sprawiła, że pacjentce nic się nie stało.

Czuje się Pan bohaterem?
Nie. Każdy w mojej sytuacji czy w sytuacji moich kolegów, panów doktorów czy pielęgniarek zachowałby się tak samo. Taka praca.

Myślę, że powinien Pan dostać odznakę strażaka, choćby z ziemniaka i dyplom
(śmiech) Nie tylko ja. Byli tam też inni. To reakcja całego zespołu pozwoliła na to, żeby nie doszło do wielkiej tragedii, bo mogło się to skończyć naprawdę źle.

REKLAMA