Avengers: Koniec gry *****

Jan Pelczar, GN | Utworzono: 25.04.2019, 11:07 | Zmodyfikowano: 25.04.2019, 11:09
A|A|A

kardy z filmu "Avengers: Koniec gry"

Jedyny spoiler, jaki zawiera ta recenzja, brzmi: możecie wyjść z kina kilkanaście minut wcześniej niż zwykle. Nie ma sceny po napisach. Tylko logo Marvela z efektami dźwiękowymi i wizualnymi. Można zatem zostać na same napisy. Przynajmniej pierwszą część. Oddano w niej swoisty hołd wszystkim, którzy dołączyli do Marvel Cinematic Universe. Szczególnie aktorom, którzy zagrali Avengersów. Kiedy w przyszłości będę wracał do „Końca gry”, też ograniczę się do pierwszej części. Ale nie napisów, a samego filmu. Warto było od pierwszej możliwej chwili rozwalić w pył oczekiwania fanów, zaskoczyć ich. Jeśli od miesięcy spekulowali na jakiś temat, to nawet jeśli mieli rację, trzeba najpierw pokazać im, że jej nie mieli. Wyprowadzić ze strefy komfortu, pokazać, że wszystko może ulec zmianie. Dopiero wtedy ekranowa groza zadziała, a fajerwerki karkołomnej linii fabularnej staną się imponującym pokazem. Pamiętacie naukę, którą Ant-Man wyciągnął z internetowego kursu magika? Najpierw trzeba odwrócić uwagę. Tylko wtedy sztuczka się uda.

Od twórców ostatniego obrazu Marvela powinni uczyć się twórcy ostatniego sezonu „Gry o tron”. Wprowadzenie, z długimi rozmowami i spotkaniami po latach, w trudnej, przełomowej chwili, może być ciekawe. Dobre dialogi i świetna gra aktorska mogą z niego uczynić nawet najdramatyczniejsze momenty epickiego kina, przejmujące bardziej od późniejszych scen batalistycznych i fantastycznych. „Koniec gry” najmocniej działa, gdy pokazuje, co utracili bohaterowie. Hawkeye z rodziną. Rodzina Tony'ego Starka. Czarna wdowa i kanapka z masłem orzechowym. Jest coś ujmującego w tym, że w filmie braci Russo prozaiczne bywa ciekawsze i bardziej poruszające od kosmicznej ekstrawagancji. Kiedy akcja skupia się na Nebuli, Thanosie i sposobie na domknięcie sagi happy endem, bywa nużąco. Walka z własnym fatum nie jest tak atrakcyjna jak obawa przed bezsilnością i niespełnieniem. Sprawienie zawodu nie wchodzi w grę. Chociaż, jak słusznie zauważa Tony, oglądamy poczynania Avengers – Mścicieli, a nie Prevengers – Zapobiegaczy.

Z logicznego i linearnego punktu widzenia, nie byłoby zdarzeń, które oglądamy w „Końcu gry”, gdyby jeden gryzoń nie przebiegł w dogodnym momencie po pewnym urządzeniu. Czy wrócimy kiedyś do szczura? Podejrzewam, że pozostanie przypadkowym i nieświadomym sprawcą zamieszania, które pozwoliło kilku superbohaterom błysnąć niemal geekowską wiedzą o kinie popularnym. Komediowy oddech nie pojawia się tym razem w nadmiarze, ale ma swoje trafione w punkt momenty. Na pożarcie rzucono mu Thora, dzięki czemu Robert Downey Jr. może powiedzieć do Chrisa Hemswortha: hej, Lebowski. Już dla tej jednej sceny warto było kombinować i wydawać miliardy. Teraz, także dzięki niej, uda się pewnie zarobić miliard w jeden tylko weekend. „Koniec gry” skonstruowano jak podróż po świecie superbohaterów, z jego wielopoziomowością i aluzyjnością. Jeśli coś w poprzednich 21 filmach się sprawdziło, miało największą szansę powrócić w finale. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Momentów, gdy sala trzęsła się ze śmiechu w posadach jak Asgard od uderzeń młota, było, na moim premierowym seansie we wrocławskim IMAX-ie, sporo. Scena, która wzbudziła owację: jedna. Oklaski od poprzebieranych w różne stroje kinomanów dostał Kapitan Ameryka, w samym środku największej sceny bitewnej. Szkoda, że to inny fragment filmu został przeciągnięty ponad miarę. Batalia okazała się raczej okazją do zgromadzenia, zjednoczenia i walki do ostatniego tchu. Wydaje się, że dla ekipy Kevina Feige, istotniejsze od wywalczenia kolejnego Oscara za najlepsze efekty było udowodnienie, że Kapitan Marvel nie była wyjątkiem. Superbohaterki idą na pierwszym planie, w pierwszej linii ognia. Łatwiej naprawiać świat w jego fantastycznym wymiarze? Do niedawna i tam nie można się było doczekać. W samym finale „Koniec gry” niestety zawodzi. Zbliża się patosem i kiczem do stylu superprodukcji DC. Dla mnie to najgorszy zarzut i najlepszy powód, by po latach wracać częściej do pierwszych „Avengers” i „Wojny bez granic”. O ile będzie na to czas, gdy wejdziemy w czwartą fazę Marvel Cinematic Universe. Czyja ręka nas tam poprowadzi?

REKLAMA

To może Cię zainteresować